Archiwum
Archiwum

Raportowanie niech się stanie, a nie pozorne oszczędzanie

Udostępnij:

Jak dużym problemem jest zwiększająca się oporność bakteryjna – co mają do tego niewłaściwe raportowanie, pozorne oszczędności, radosna niewiedza i najnowsze leki? Dlaczego Narodowy Fundusz Zdrowia powinien płacić za procedury tylko wtedy, gdy sprawozdano je w wystandaryzowanym formularzu, a politycy muszą mówić nie tylko o dużych wypłatach? I jak to jest związane z odprawami na samoloty, a także tym, że dzieci lekarzy miały ośmiokrotnie częstsze nosicielstwo gronkowca w nosie i w uszach? O tym w rozmowie „Menedżera Zdrowia” z prof. Tomaszem Banasiewiczem.

  • Z okazji Światowego Dnia Wiedzy o Antybiotykach (który obchodzony był 18 listopada) i trwającego od 18 do 24 listopada Światowego Tygodnia Wiedzy o Antybiotykach rozmawialiśmy z prof. Tomaszem Banasiewiczem, chirurgiem, specjalistą w dziedzinie chirurgii ogólnej, koloproktologii oraz leczenia trudno gojących się ran
  • Zaczęliśmy od odpowiedzialnego stosowania antybiotyków – to był punkt wyjścia do wywiadu między innymi o polskich oddziałach chirurgicznych, zwiększającej się oporności bakteryjnej, raportowaniu danych medycznych, polityce, finansowaniu świadczeń zdrowotnych i nowoczesnych antybiotyków jak erawacykliny 
  • Skończyliśmy trzypunktowym przesłaniem, które każdy z branży powinien wziąć sobie do serca (i głowy)

Panie profesorze, korzystając z okazji – Światowego Dnia Wiedzy o Antybiotykach, który obchodzony jest 18 listopada, i trwającego od 18 do 24 listopada Światowego Tygodnia Wiedzy o Antybiotykach – spytam o odpowiedzialne stosowanie antybiotyków. Jak pan ocenia sytuację na polskich oddziałach chirurgicznych, czy jest problem zwiększającej się oporności bakteryjnej?

Tak. Potwierdzają to poszczególne dane z Głównego Inspektoratu Sanitarnego i epidemiologiczne, które zbierane są przez szpitale. Niestety, co do ogólnopolskich statystyk trudno się wypowiadać, ponieważ… ich nie ma. Mogę za to jednoznacznie mówić o pacjentach i sytuacjach, z którymi mam do czynienia na co dzień.

Liczba pacjentów z infekcjami opornymi i tych, którzy są pacjentami nosicielami, a także liczba trudnych przypadków zwiększają się między innymi dlatego, że bakterii jest coraz więcej. Dobrze, że obchodzone są Światowy Dzień Wiedzy o Antybiotykach i Światowy Tydzień Wiedzy o Antybiotykach – każda okazja jest dobra, aby rozmawiać i mówić o odpowiednim i racjonalnym używaniu antybiotyków.

Lekooporność bakterii to globalny problem terapeutyczny i epidemiologiczny. Geny oporności na antybiotyki są stwierdzane zarówno u bakterii odpowiedzialnych za zakażenia, jak i stanowiących naturalny mikrobiom człowieka, a także u bakterii środowiskowych. Okazuje się, że wiele genów oporności na antybiotyki istniało jeszcze przed ich wprowadzeniem do leczenia. Zdolność bakterii do przekazywania genów nasila narastanie oporności, czemu w sposób znaczący sprzyja też selekcyjna presja antybiotykowa. Nadmierne, nieuzasadnione stosowanie leków o działaniu przeciwdrobnoustrojowym jest jedną z ważniejszych przyczyn narastania oporności bakterii na antybiotyki. Oporność bakterii na antybiotyki nie może więc być rozpatrywana jedynie w aspekcie pacjenta hospitalizowanego, choć w jego przypadku zakażenie szczepem opornym wiąże się z większym ryzykiem powikłań, w tym niepowodzenia w terapii. Oporność na antybiotyki może być wynikiem naturalnych bądź nabytych mechanizmów prezentowanych przez bakterie.

Mówiąc wprost – niepokojące jest, że wywołane przez bakterie zakażenia szpitalne coraz częściej oporne są na działanie antybiotyków. Szacuje się, że już 70 proc. tych infekcji nie poddaje się działaniu przynajmniej jednego antybiotyku. Niestety, wygenerowaliśmy bakterie bardzo oporne na standardowe antybiotyki. Problemem jest codzienna nonszalancja w ich stosowaniu. Stosujemy je często, ale niewłaściwie – w małych dawkach, zbyt krótko, nie monitorujemy skuteczności. Jakby najważniejsze było to, że antybiotyk jest wpisany w kartę. A powinniśmy leczyć antybiotykami rzadziej, ale efektywniej. Pamiętajmy, że jeśli już trzeba zastosować antybiotyk, to powinien on być dopasowany do sytuacji – to uwaga do lekarzy.

Szpitale i podmioty medyczne są, niestety, inkubatorami lekooporności. Duże liczby antybiotyków przypadają na relatywnie małą grupę pacjentów – i ta intensywna, często nadmiarowa antybiotykoterapia w połączeniu z problemami z przestrzeganiem procedur i możliwością ich wdrażania przyczynia się do rozprzestrzeniania się zakażeń wieloopornymi drobnoustrojami.

Część z nas wciąż uznaje, że antybiotyk jest cudownym lekiem na wszystko, mówiąc sobie lub pacjentom, że gdy jest trzeci dzień grypy, to trzeba wziąć antybiotyk, bo nie przechodzi.

To powoduje, że z jednej strony zwiększa się ilość bakterii opornych, a z drugiej strony wyczerpujemy nasze zasoby antybiotykowe, jesteśmy niestety czasem bezradni w walce z bakteriami. Twarde dane epidemiologiczne z całego świata pokazują, że ilość bakterii wielolekoopornych w skali świata zdecydowanie rośnie i – co ważne – niestety zaczyna to dotykać kraje tak zwane wysoko rozwinięte. To już nie jest problem w biednych, ubogich, rozwijających się państwach, to problem globalny.

Jak duży?

Tak duży, że w 2050 r. na świecie więcej osób umierać będzie z powodu antybiotykoopornych bakterii niż z powodu nowotworów.

Wrócę do danych – mówi pan, że ogólnopolskich statystyk dotyczących zwiększającej się oporności bakteryjnej nie ma…

Tak, bo w ogóle w Polsce mamy problem z danymi medycznymi i raportowaniem.

Dlaczego?

Ponieważ dane trafiają do różnych, często niepowiązanych ze sobą zbiorów. Nie mamy koncepcji raportowania. Część pracowników szpitali uznaje to za czasochłonne wypełnianie kolejnych kartek lub męczące przeklikiwanie komputerowych pól w jakimś programie, bagatelizuje to – chcą zaklinać rzeczywistość lub nie mają na to czasu.

Szczerze – raportowanie zwykle jest ostatnim punktem na liście zadań w pracy. Bywa, że raportuje się po czasie, w sposób niezgodny z rzeczywistością. Nie zawaham się tego powiedzieć – nie potrafimy oszacować skali zakażenia miejsca operowanego, bo nie mamy odpowiednich danych. Nie mamy rzetelnych danych o oporności bakteryjnej. Dane są niedoszacowane. Wszyscy wiedzą, że jest problem – nikt nie zdaje sobie sprawy, jak duży.

Gdyby system opieki zdrowotnej był przedsiębiorstwem, biznesem, to miałby pewną strategię polegającą na tym, że po pierwsze określa się problem, analizuje dane, po drugie przygotowuje program poprawy błędów i niedociągnięć, a po trzecie wdraża się go. Nasza branża nie jest nawet przy „po pierwsze” – jesteśmy na etapie, mówiąc kolokwialnie, radosnej niewiedzy i kreacji. Bez danych niewiele zrobimy. Wiemy, że jest źle, ale nie wiemy, jak bardzo…

Nie mamy określonych miejsc krytycznych na oddziałach chirurgicznych, w szpitalach i systemie w ogóle. Podam przykład związany z niedoszacowaniem częstości zakażenia miejsca operowanego.

Wspólnie z prof. Gilesem Bond-Smithem, który jest konsultantem chirurgii ogólnej w The Manor Hospital w Oxfordzie, tworzymy nową definicję powikłań w miejscu operowanym – prawie jest skończona. Profesor zaczął od realnego określenia odsetka zakażenia miejsca operowanego, który wynosił 70 proc. W Polsce nikt nigdy nie przyznałby się do takiego odsetka – poza tym nie bada się u nas tego tak dokładnie, nikt nie śledzi tego, co dzieje się z pacjentami po 30 dniach od operacji. Profesor z Anglii zrobił to bez wahania. Znając realną skalę problemu, Giles Bond-Smith stworzył i rozpoczął program poprawy tej sytuacji, stopniowy, by po pięciu latach zredukować tę liczbę do 20 proc. Zrobiłby to od początku – od prawdziwego i rzetelnego określenia, zdefiniowania i wskazania punktów krytycznych.

Co by musiało się wydarzyć, żeby to raportowanie i te dane w Polsce były lepsze?

Konsolidacja systemu. Mamy sporo danych w systemach – gdzieś jest wynik posiewu, gdzieś wynik pobrania – ale szukając oszczędności, często w sposób histeryczny i nieuzasadniony, nikt nie zdecydował się, by te je skonsolidować.

Znów analogia spoza branży – coś, co może wykonać każdy posiadacz bankowej aplikacji, czyli scalić wszystkie rachunki, ubezpieczenia i kredyty, jest niemożliwe w ochronie zdrowia.

W przypadku każdego pacjenta moglibyśmy stworzyć tor mikrobiologiczny, czyli sekwencję procedur i etapów diagnostycznych stosowanych w laboratorium, a także ich wyniki, określając przy tym jego wrażliwość na antybiotyki. Wszystkie wyniki badań oraz ich zlecenia powinniśmy umieszczać w jednym systemie, rejestrze.

Gdy pacjent trafiałby do szpitala, wiedzielibyśmy, że w ostatnim roku miał pięć razy badania mikrobiologiczne – że w każdym przypadku wykrywany był alert patogen. To oznaczałoby, że należy przyjąć z definicji, że chory, zanim wszedłby na oddział, traktowany byłby jako – najprawdopodobniej – nosiciel. Na oddział oczywiście byśmy go wpuścili, ale do przygotowanej sali jednoosobowej, od początku traktując go jako osobę wysokiego ryzyka. Nie miałby kontaktu z innymi, nie trzeba byłoby pobierać po raz kolejny posiewów i czekać trzy dni, aby uzyskać wynik, cały czas pilnując, aby go izolować.

To, o czym mówiłem, to jak sen – jawa jest taka, że nie potrafimy zarządzać wiedzą i danymi (jakkolwiek niedoszacowane by one nie były), bo wydaje nam się, że to jest to niepotrzebne, problematyczne i kosztowe, że to jakaś wiedza naukowo-organizacyjna. W konsekwencji ponosimy kolosalne koszty niewłaściwego leczenia.

8 października w Sejmie podczas posiedzenia Podkomisji stałej do spraw organizacji ochrony zdrowia dyrektor Samodzielnego Publicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej w Łęcznej, chirurg ogólny i poseł Koalicji Obywatelskiej Krzysztof Bojarski stwierdził, że trzeba zmienić podejście do monitorowania zdarzeń niepożądanych. „Dziś są, niestety, traktowane przez pracowników podmiotów leczniczych jako z jednej strony przymusowe, dodatkowe działanie biurokratyczne, a z drugiej – dające poczucie, że się donosi” – stwierdził, sugerując, aby powiązać rzetelne raportowanie z pewną formą „bezkarności”. Chodziło o łagodniejsze traktowanie błędów, także finansowo.

To jest to, o czym mówiłem – i obawy, i biurokracja. Mamy problem, dobrze, że coś się dzieje.

Ja jednak proponowałbym coś trochę innego.

Żyjemy w szpitalnictwie zdefiniowanym przez Narodowy Fundusz Zdrowia, to przedstawiciele płatnika – wspólnie z kierownictwem Ministerstwa Zdrowia – powinni określić formę, format i zakres danych, które chce mieć od świadczeniodawców i które byłyby warunkiem zapłacenia za wykonanie kontraktów szpitalnych.

To proste. Dziś, jeśli pracownicy szpitala zaraportują na przykład leczenie raka odbytnicy i wynik badania histopatologicznego będzie opisany w sposób jasny tylko dla histopatologa, wynik badania radiologicznego będzie opisem do rozszyfrowania dla radiologa, chirurg opisze uznaniowo zabieg, to nie mam wiedzy, co zrobiono. NFZ zatem płaci za… nie wiadomo co.

Płatnik powinien wymusić, że płacenie za procedury związane z leczeniem raka odbytnicy jest wtedy, gdy świadczenia z tym związane zaraportowano w wystandaryzowanym formularzu, w określonym formacie.

Kolejny przykład niezdrowotny – każdy, kto robił przez internet odprawę na samolot, wie, że jeśli nie zaznaczył odpowiedniego pola, nie przeszedł do kolejnego etapu procedury. Ostatecznie jakoś sobie poradził, prędzej czy później doszedł do końca procesu.

W zdrowiu też tak powinno być – a nie jest, i to słabość wszystkich ekip rządzących. Nie tworzą nic, co mogłoby uporządkować system ochrony zdrowia.

Raportowanie, dane, stosowanie antybiotyków, oporność bakteryjna – smutne jest to, że te zagadnienia nie zyskują uznania wśród decydentów.

Pana zdaniem, dlaczego?

Bo to politycy myślą, że o tym nie będzie głośno – że to nie będzie się klikać, czytać i oglądać.

Mówienie o jednostkowych przypadkach skrajnie dużych wypłat lekarzy z jednej strony, straszenie zamykaniem jednej trzeciej szpitali z drugiej – to się od razu niesie po internecie, w telewizji i prasie. Ogłoszenie, że dzięki rzetelnemu raportowaniu mamy szczegółowe dane, dzięki którym za parę lat będziemy mogli lepiej stosować antybiotyki, a oporność bakteryjna będzie coraz mniejsza, co pozwoli na poprawę wyników leczenia – politykom wydaje się, że taki przekaz nie jest medialny.

Wydaje się?

Wystarczyłoby jednemu czy drugiemu dziennikarzowi powiedzieć: „Umieralność z powodu antybiotykoopornych bakterii będzie większa niż z powodu nowotworów. Wiemy, co zrobić, aby tak nie było. Poza tym, oszczędzimy miliony złotych”. Opisać historię pacjenta – a takich jest wielu – który przez to, że nie ma odpowiednio zbieranych danych, musi po raz dziesiąty zgłosić na kosztowne badania, czekać na wynik i tak dalej, bo lekarze nie wiedzą, że chory wcześniej miał już je wykonywane. Na konferencji prasowej podkreślić, że pozorne oszczędności tylko zwiększają ryzyko zakażeń szpitalnych.

Proszę o przykład.

Często w polskich szpitalach używa się nie najlepszych rękawiczek, które są tańsze o 5 proc. od tych dobrych. Dlaczego? Bo dyrekcja szuka oszczędności – 30 groszy na opakowaniu. Kłopotem jest jednak to, że co trzecia tańsza rękawiczka się drze. Gdzie w tym przypadku jest oszczędność? Często zarządzający nie odróżniają ceny od kosztów – cena to jest wydatek, a koszt to jest całość ekonomicznego zdarzenia, gdzie bierzemy pod uwagę cenę zakupu i to, co dzięki temu zyskaliśmy. To jeden z przykładów.

Odchodząc do spindoktorowania, a skupiając się na tradycyjnym doktorowaniu – to, o czym mówię, powinno skłonić nas do tego, abyśmy zaczęli myśleć, że to zakażenia staną się jednym z najważniejszych problemów w systemie ochronie zdrowia i medycynie. Dlatego tak ważne są innowacyjne opcje terapeutyczne i profilaktyczne. I – powtórzę – unikajmy pozornych oszczędności. Także w przypadku leków.

Tak, na przykład w stosowaniu nowoczesnych antybiotyków, jak erawacykliny – jej wartość kliniczna jest potwierdzona w przypadkach zakażeń powłok brzusznych, w których standardowa terapia była nieskuteczna. Wydaje się, że nie umiemy – jako środowisko – przekonać się do stosowania leków nowej generacji. To błąd. Nie powinniśmy leczyć, powtarzając bezrefleksyjnie wciąż te same schematy lekowe, preparatami sprzed 20 lat. To nie znaczy, że leki te są złe, wciąż mają wiele wskazań i zastosowań. Trzeba jednak brać pod uwagę, że wiele bakterii wygenerowało na nie oporność i w niektórych wskazaniach i sytuacjach mogą być nieskuteczne, ale my je stosujemy, bo są „od zawsze” i są tanie, zawsze dostępne na szpitalnej półce.

Erawacyklina jest bardzo dobrym przykładem działania w sytuacjach trudnych, kiedy leczenie pierwszego rzutu to leczenie wyjściowe, które musi być wdrożone, nie działa efektywnie i dochodzimy do sytuacji, a są to najcięższe sytuacje, zakażenia wewnątrzbrzuszne, zakażenia otrzewnej, z bardzo dużą śmiertelnością. To jest rozwiązanie – poziom czwarty, o którym mówiłem, a więc antybiotykoterapia. Jeśli widzimy, że empiryczna terapia nie działa i mamy do czynienia ze szczepem opornym, z trudnym leczeniem, te cząstki są przeznaczone do takich działań. Z jednej strony powinny stanowić wybór optymalny – co prawda to wybór drugiego rzutu, nie można nadużywać tych leków, ale powinny być w świadomości lekarza od początku. Jeżeli pobiera on materiał do badań, powinien określić w większości szpitali, pod kątem jakich antybiotyków chce badać, żeby na przykład to było szerokie badanie antybiogramowe, żeby ocenić pod kątem oporności i efektywności erawacykliny. I to jest fantastyczny moment, bo po 3–4 dniach jesteśmy w progu decyzyjnym i widzimy, czy kuracja jest efektywna i pacjent idzie w dobrą stronę, czy trochę tkwimy w miejscu, co oznacza, że za chwilę będzie gorzej. Niestety, w medycynie tak to wygląda. I wtedy erawacyklina jest często gamechangerem, który dobrze i w porę wprowadzony pozwala nam uniknąć znacznego pogorszenia stanu pacjenta czy nawet zmniejsza ryzyko zgonu i innych ciężkich powikłań.

Nie patrzmy na leczenie z perspektywy oszczędnego ekonomisty, który bierze pod uwagę cenę pojedynczego zakupu. Zwróćmy uwagę na skuteczność antybiotyku i analizę kosztów efektywności.

Dlaczego zatem nie podajemy częściej nowoczesnych antybiotyków?

Zgadza się – i często zbyt późno. W Polsce wciąż za rzadko wspomniane antybiotyki, w tym erawacyklinę, podajemy. Wydaje się, że decydenci nie rozumieją pozornej oszczędności. Leczenie zakażeń jamy brzusznej, w których standardowa terapia była nieskuteczna, powinno być wielotorowe, połączone z odpowiednią interwencją chirurgiczną, usunięciem źródła zakażenia, włączeniem odpowiedniej terapii antybiotykowej, optymalizacją żywienia. Jeśli widzimy ze standardowe terapie nie są efektywne, należy jak najszybciej włączyć wspomniane nowoczesne antybiotyki, jak erawacyklina, bo leczenie będzie efektywniejsze, z mniejszą liczbą powikłań, krótsze. Wydaje się, że nie umiemy przekonać się do stosowania leków nowej generacji.

Analogia do rękawiczek. Bywa, że są leki tańsze, ale są też leki droższe, jednak skuteczniejsze, jeśli chodzi o efekty leczenia i jego całkowity koszt, poza tym to skraca pobyt na oddziale intensywnej terapii o połowę.

Wracając do chirurgii – to już nie tylko skalpel i technologia, ale także skuteczne przeciwdziałanie zakażeniom. Jak zmienia się rola chirurgów w kontekście zakażeń opornych na antybiotyki?

Poprawia się świadomość kompleksowości leczenia. Zaczynamy rozumieć, że przygotowanie pacjenta, czyli prehabilitacja, którą staram się wszędzie promować – bo to jest tanie, rozsądne i racjonalne – jest najtańszym i najefektywniejszym sposobem zmniejszenia ryzyka powikłań, w tym septycznych. Coraz częściej zwraca się uwagę na to, że powikłania septyczne to nie jest tylko koszt leczenia pacjenta, liczba opatrunków i ich zmian, ale to jest koszt globalny wprowadzenia tej bakterii w środowisko oddziału. Eliminując to ryzyko, jesteśmy absolutnie najbardziej efektywni w zmniejszaniu oporności bakteryjnej. Poprawia się stan pacjenta, co skraca jego pobyt w szpitalu. Hospitalizacja to główny czynnik ryzyka, z każdym kolejnym dniem logarytmicznie zwiększa się ryzyko zakażenia bakteriami oportunistycznymi i tłumaczymy to często pacjentom, którzy mówią, że oni jeszcze są tacy słabi i chcieliby jeszcze w szpitalu trochę poleżeć, że to najbardziej niebezpieczne miejsce na świecie. Przeprowadzono badanie, w którym dzieci dostające od lekarzy rodziców telefony komórkowe do zabawy miały ośmiokrotnie częstsze nosicielstwo gronkowca w nosie i w uszach. Dlaczego? Bo tych urządzeń rodzice używali w pracy. To pokazuje, w jakim środowisku tam się obracamy i z czym mamy do czynienia. Prehabilitacja podobnie ma z kompleksową opieką nad pacjentem, a więc monitorowaniem gojenia rany z odpowiednim żywieniem i uruchamianiem pacjenta. Innymi słowy, cała ta – nie waham się użyć – kultura chirurgiczna: jeżeli dziś chirurg skupia się tylko i wyłącznie na zabiegu i nie jest zainteresowany stanem pacjenta przed, w trakcie i po, to jest to rażące spłycenie chirurgii do roli wykonania procedury, jest jak walenie młotkiem w gwóźdź zamiast budowania domu. To jest mniej więcej taka różnica.

Jakie kryteria powinny decydować o wyborze antybiotyku w leczeniu zakażeń chirurgicznych – skuteczność, bezpieczeństwo, a może odporność patogenu lokalnie obserwowana w danym ośrodku?

Jedyna prawidłowa odpowiedź – wszystkie z powyższych. Musimy określić sobie strategię. Po pierwsze, jak najszybciej dążyć do typowania potencjalnych alert patogenów. Dam przykład, o którym mówiliśmy wcześniej. Pacjenta z grupy wysokiego ryzyka, który wypełnia ankietę dotyczącą czynników ryzyka na tydzień przed przyjęciem do szpitala, system weryfikuje, informując: „Masz wysokie ryzyko nosicielstwa. Proszę zgłosić się trzy dni przed przyjęciem do szpitala, w celu pobrania posiewów”. Pacjent robi posiewy, a później, przychodzi do szpitala, gdy są już gotowe ich wyniki. Wtedy mówimy: „Jest w porządku”. Albo zgodnie z naszym podejrzeniem: „Nie jest dobrze. Nadal będziemy cię leczyć, ale być może wcześniej dokonamy eradykacji, czyli postaramy się wyeliminować tą bakterię”. Tym samym mamy wczesne określanie grup ryzyka. Według mnie najważniejszym wyzwaniem dla medycyny kolejnych lat to jest określanie grup ryzyka z konsekwencją dopasowania strategii do tego. My na razie leczymy wszystkich równo. Ta sama ścieżka jest dla osiemnastolatka, który ma przepuklinę, sportowca zdrowego jak byk i dla dziewięćdziesięciolatka, który przychodzi z rakiem. To już jest coś nie tak. Druga rzecz to wczesne wykrywanie alert patogenów w trybie SOR-owym, w trybie emergency. Mamy w tej chwili genotypowanie, dla wybranych bakterii ryzyka możemy w ciągu krótkiego czasu, około godziny, mieć wstępne wyniki, jaka bakteria doprowadziła na przykład do wstrząsu septycznego. Trzecia sprawa – mam świadomość, że to nie wejdzie wszędzie, choć szkoda, bo to nie są jakieś zaawansowane technologie, co więcej, test takiego badania jest niewiele droższy od badania klasycznego mikrobiologicznego. Ale kolejnym etapem bardzo ważnym jest dopasowanie strategii empirycznego doboru antybiotyku do pacjenta w danej jednostce. Mamy to w szpitalu, z naszym zespołem epidemiologicznym długo pracowaliśmy nad taką księgą, gdzie wyszukując rozpoznanie stanu septycznego – na przykład perforacja uchyłka esicy, ropień tkanek miękkich – wskazany jest najbardziej adekwatny według zespołu epidemiologicznego antybiotyk empiryczny pierwszego, drugiego i trzeciego rzutu, biorąc potem pod uwagę bezpieczeństwo. Czyli jeżeli na pierwszy rzut pacjent jest uczulony, sięgamy po drugi rzut i tak dalej, więc jest to do zrobienia. Tak powinno to działać, nie powinno się dobierać antybiotyku empirycznie, traktując to jak dobór losowy, tylko na bazie ustalonej taktyki w zespole epidemiologicznym, żeby rezerwować pewne grupy antybiotyków dla pewnych rodzajów schorzeń. Czwarty element to jak najszybsze uzyskanie materiału biologicznego, czyli to, że my włączamy empirycznie antybiotyk, nie znaczy, że nie bierzemy posiewu. Co więcej, powinniśmy go pobrać jak najszybciej, natychmiast po przyjęciu z tego właśnie ropnia. Włączamy empirycznie antybiotyk, ale mamy już materiał, jak po paru dniach się okaże, że efektywność antybiotykoterapii nie jest optymalna, będziemy mieli wynik posiewu i oporności czy antybiotykogram i będziemy mogli dopasować już wtedy antybiotyk celowany, czyli tak wygląda ta sekwencja – wczesne określanie grup ryzyka i jak najwcześniej określanie patogenu. Następnie wczesne pobieranie materiału, stosowanie empirii nieuznaniowej opartej na protokołach postępowania i jak najwcześniejszej weryfikacji antybiotyku pod kątem celowanej terapii.

Mówił pan wielokrotnie w wywiadach, podczas konferencji, o znaczeniu interdyscyplinarnej współpracy w zapobieganiu zakażeniom. Jaką rolę w tym kontekście mogą odegrać zespoły antybiotykowe i edukacja personelu?

To podstawa, aby zrozumieć, że nie jesteśmy dla siebie wrogami – my, chirurdzy, i szpitalne zespoły mikrobiologów, pielęgniarki epidemiologiczne, osoby, które sprawdzają czystość na oddziale. Im szybciej zrozumiemy, że mamy jeden cel – mieć mniej zakażeń – tym lepiej.

Na koniec, jeśli miałby pan sformułować przesłanie z okazji Światowego Dnia Wiedzy o Antybiotykach i Światowego Tygodnia Wiedzy o Antybiotykach, jakie byłoby?

Po pierwsze, określenie grup ryzyka pacjentów i dopasowanie strategii leczenia do ich indywidualnych sytuacji jest najważniejsze, by zmniejszyć ryzyka zakażeń.

Po drugie, zanim zastosujesz antybiotyk, zastanów się, czy jest niezbędny, czy jest właściwie dobrany, i co zrobisz, gdy okaże się, że dowód empiryczny jest nieskuteczny.

Po trzecie, prawidłowa ścieżka antybiotykoterapii polega na eliminacji źródła zakażenia i prawidłowej antybiotykoterapii w przypadku infekcji systemowych. Powinna być prowadzona empirycznie z zarezerwowanymi możliwościami terapii celowanej dla tak zwanych nowych antybiotyków, których efektywność jest wciąż bardzo duża.

Prof. Tomasz Banasiewicz jest chirurgiem, specjalistą w dziedzinie chirurgii ogólnej, koloproktologii oraz leczenia trudno gojących się ran. To kierownik Katedry i Kliniki Chirurgii Ogólnej, Endokrynologicznej i Onkologii Gastroenterologicznej Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, kierownik Oddziału Klinicznego Chirurgii Ogólnej, Endokrynologicznej i Onkologii Gastroenterologicznej Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Poznaniu i prezes elekt Towarzystwa Chirurgów Polskich.

Przeczytaj także: „Wiemy, że nic nie wiemy (o zdarzeniach niepożądanych)”.

Menedzer Zdrowia facebook

 
© 2025 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.