Ministerstwo głupich kroków

Udostępnij:
Działania resortu zdrowia wśród uczestników systemu, poza niektórymi grupami interesu, wzbudzają skrajnie negatywne emocje. Możliwe jednak, że jeszcze przez długie lata będzie on działać jak ministerstwo głupich kroków obśmiane przez Monty Pythona. Czy jednak tak być musi, czy państwo może spojrzeć inaczej na system opieki zdrowotnej?
W czerwcu 2010 r. na łamach „Menedżera Zdrowia” ukazał się artykuł, w którym zastanawiałem się, do czego jest nam potrzebne Ministerstwo Zdrowia. Był to czas całkiem jeszcze nieodległy. Wtedy, podobnie jak dzisiaj, czekaliśmy ze zniecierpliwieniem, czy obietnice złotoustej Ewy Kopacz zostaną przekute na jakiekolwiek sensowne zmiany legislacyjne, wprowadzające nową jakość do naszego systemu.

Obietnice szczęśliwie niespełnione
Jeżeli sobie dobrze przypomnimy, 2010 r. był już trzecim rokiem rządów, podczas których słyszeliśmy ciągłe obietnice, jakie to zmiany ujrzą lada dzień światło dzienne. Przez ten czas zorganizowano „biały szczyt”, rozpropagowano skierowanie do Sejmu serii ustaw, które nie były procedowane, ponieważ - jak z rozbrajającym uśmiechem głosił ówczesny szef klubu PO Zbigniew Chlebowski – zepsuła się sejmowa kserokopiarka. Niestety – w 2011 r. przeprowadzono przez Sejm tzw. pakiet zdrowotny, z którego następstwami borykamy się do dzisiaj. Może w takim razie nie należałoby narzekać, że Bartosz Arłukowicz obiecuje zmiany dopiero drugi rok? Jeżeli owocami naszej namolności miałyby być podobne ustawy, jak te z pakietu zdrowotnego obecnej marszałek Sejmu, to może niech tylko obiecuje.

Ministerstwo choroby
Wracając jednak na ścieżkę powagi - warto się zastanowić, czy istotnie opłaca się nam utrzymywanie tej instytucji w obecnej formie, zwłaszcza że nic korzystnego z jej działalności nie wynika.

W zasadzie można by zacząć od klasycznej definicji WHO dotyczącej zdrowia, która opisuje je jako „nie tylko całkowity brak choroby czy kalectwa, ale także stan pełnego, fizycznego, umysłowego i społecznego dobrostanu (dobrego samopoczucia)”. Jak z definicji wynika, zdrowie jest stanem, na który wpływ mają działania nie jednego resortu, ale multidyscyplinarne działania całego państwa, w tym ministerstw sportu, edukacji, ochrony środowiska, pracy i polityki społecznej, itp., itd. Niezbywalną częścią takiego podejścia do zdrowia powinno być stworzenie i realizowanie ustawy o zdrowiu publicznym, o potrzebie której przestaliśmy już sensownie dyskutować, a zaczęliśmy ględzić.
W zamian mamy instytucję, która poza zajmowaniem się tajemnymi pracami nad wieloma ustawami szczegółowymi i niemal zawsze opóźnionym tworzeniem rozporządzeń i innych aktów wykonawczych do istniejącego prawa, nie potrafi stworzyć czy choćby zainicjować publicznej dyskusji nad istotą ochrony zdrowia w Polsce. Od lat wszelkie wysiłki Ministerstwa Zdrowia są skierowane na nieudolne próby budowania infrastruktury wysokospecjalistycznej opieki zdrowotnej i zapewnienie jej finansowania, zaś brakuje jakiegokolwiek spojrzenia na system jako na całość. Dlatego też nie ma żadnych pochodzących od państwa inicjatyw służących utrzymywaniu Polaków w zdrowiu, jak choćby ulg podatkowych za wydatki na określone formy aktywności fizycznej.

Brak profilaktyki
Profilaktyka nie istnieje. Wszelkie próby tworzenia programów profilaktycznych nie są związane z działalnością ministerstwa, lecz są to programy kreowane przez NFZ bądź samorządy terytorialne. Projekty przygotowywane przez te drugie są zresztą najczęściej sposobem na przetransferowanie pieniędzy do publicznych podmiotów leczniczych połączone niejako przy okazji z wykonaniem badań diagnostycznych u zainteresowanej części lokalnej społeczności. Programy finansowane przez NFZ z kolei cieszą się niewielkim zainteresowaniem obywateli. A przecież można by wykorzystać umiejętności inżynierii społecznej, tak chętnie stosowane przez polityków do manipulowania wyborcami i przenieść je na grunt ochrony zdrowia. Dlaczego np. nie połączyć ulg podatkowych za wydatki ponoszone na aktywność fizyczną z koniecznością wykonania określonych badań profilaktycznych finansowanych przez NFZ? Proste jak budowa cepa – nieprawdaż? A jestem przekonany, że rządzący dysponują fachowcami, którzy wymyśliliby bardziej finezyjne narzędzia. No, chyba że wszyscy zajmują się tłumaczeniem korzyści z nacjonalizacji naszych wkładów w OFE bądź kolejnym objaśnianiem okoliczności katastrofy smoleńskiej.

Pełny tekst Macieja Biardzkiego ukaże się w najbliższym numerze "Menedżera Zdrowia"
 
© 2025 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.