
Praca po godzinach? Tylko na receptę.
Lekarze przestali dysponować swoim czasem. Zatrudnieni na umowę o pracę w szpitalach publicznych zostali po raz pierwszy zobowiązani do podpisania klauzuli o zakazie konkurencji. Są już wśród nich medycy z Bydgoszczy, Lublina i Chełma. To odpowiedź menadżerów zarządzających dobrem publicznym na utratę kontraktów na rzecz placówek prywatnych.
Pierwsze lojalki zostały podpisane już w styczniu w Szpitalu Uniwersyteckim nr 1 im. dr. A. Jurasza w Bydgoszczy. Dyrektor placówki zdecydował się na ten krok po tym, gdy dowiedział się, że szef jednej ze szpitalnych klinik buduje prywatną lecznicę o identycznym profilu. Kiedy będzie gotowa, stanie się realnym zagrożeniem dla szpitala w walce o publiczne pieniądze z kontraktów. Decyzja dyrektora o zobowiązaniu pracowników do zakazu konkurencji otworzyła furtkę kolejnym pracodawcom. Po taką ewentualność sięgnęli teraz ci, którzy przegrali tegoroczna bitwę o kontrakty. Na wprowadzenie zakazu zdecydowali się więc dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Chełmie oraz szef Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego nr 1 w Lublinie. Podobną ewentualność rozważają władze Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego.
Etat za lojalność
Doktor Adam Borowicz, dyrektor Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego nr 1 w Lublinie, swoją decyzję o konieczności podpisania klauzuli o zakazie konkurencji tłumaczy dobrem szpitala i pacjentów, którzy od lat w nim się leczyli. – Dopóki zatrudniony w mojej placówce lekarz pracował po godzinach w prywatnym gabinecie, dopóty efekt był tylko taki, że przychodził do swojej podstawowej pracy zmęczony. W tym roku pojawił się jednak nowy problem. Znaczna część lekarzy, głównie zabiegowych, rozpoczęła wędrówki po innych placówkach starających się o kontrakty z NFZ. W efekcie kontrakty, które dotychczas realizowaliśmy, zostały przeniesione do tych jednostek – mówi Borowicz. – Uważam, że jest to nieuczciwe w stosunku do głównego pracodawcy płacącemu takiemu lekarzowi pensję. Nieodpowiedzialne decyzje lekarzy doprowadziły nas do konieczności redukcji personelu i liczby łóżek. Inaczej placówka zacznie się pogrążać – dodaje. Dyrektor zapewnił, że w sytuacji, kiedy dodatkowa praca personelu nie będzie pokrywała się z działalnością szpitala, rozważy możliwość udzielenia zgody na jej świadczenie. – Każdą taką sprawę będziemy rozpatrywać indywidualnie – podsumowuje.
Podobnie działają menadżerowie innych placówek. Dyrektor bydgoskiego szpitala po podpisaniu nowych umów o pracę ze wszystkimi lekarzami zapewnił, że ci, którzy pracują w niepublicznych lecznicach mających kontrakt z NFZ, będą mogli to robić tylko za jego zgodą.
W pewnym sensie racje dyrektorom przyznaje Jerzy Gryglewicz, ekspert rynku medycznego. Twierdzi, że z punktu widzenia osób zarządzających placówkami jak najbardziej zrozumiałe jest, że chcą dysponować swoimi pracownikami w pełnym wymiarze godzin. Krzysztof Tuczapski, prezes Zamojskiego Szpitala Niepublicznego oraz wiceprezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Niepublicznych Szpitali Samorządowych, uważa natomiast, że działania podjęte przez dyrektorów są jak najbardziej zgodne z prawem. - Dzięki stałemu zatrudnieniu pracownik ma tzw. zabezpieczenie socjalne. A więc ZUS, urlop, chorobowe itd. I już to powinno go zobowiązywać do lojalności w stosunku do swojego podstawowego pracodawcy – tłumaczy.
Nawet Krzysztof Bukiel, prezes Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, przyznaje rację menadżerom, chociaż - jak dodaje - nie sądzi, że ze strony lekarzy grozi placówkom jakiekolwiek niebezpieczeństwo. - Lekarzom nie chodzi o ujawnienie tajemnicy szpitala, lecz o możliwość dorobienia – dodaje. Także w opinii resortu zdrowia, zakaz konkurencji nie jest złym rozwiązaniem, zwłaszcza jeżeli w ten sposób dyrektorzy mają szansę wywalczyć pieniądze dla swoich lecznic. Zdaniem Piotra Olechny, rzecznika prasowego Ministerstwa Zdrowia, aby się uchronić przed przepływem informacji i współpracą podwładnych z konkurencją, pracodawca może żądać podpisania tzw. lojalki. Taką ewentualność pozostawił pracodawcy ustawodawca w kodeksie pracy.
Inaczej uważa Okręgowa Izba Lekarska w Lublinie. W apelu skierowanym do dyrektorów domaga się niewykorzystywania przez nich w stosunku do lekarzy swojej władzy kierowniczej. Działania podjęte przez menadżerów zmierzają do ograniczenia miejsca pracy tylko do jednego podmiotu, co zdaniem przedstawicieli OIL, jest w sprzeczności z konstytucyjną zasadą wolności wyboru pracy, jej rodzaju oraz miejsca.
Lekarz - towar deficytowy
Andrzej Mądrala, wiceprezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Szpitali Niepublicznych, twierdzi, że dyrektorzy publicznych placówek, bojąc się konkurencji, wytoczyli najcięższe armaty. Kartą przetargową stał się czynnik deficytowy na rynku, czyli lekarze. - Już dziś mamy w Polsce jeden z najniższych w Unii Europejskiej wskaźnik liczby lekarzy na tysiąc mieszkańców. Według danych OECD, w 2006 r. wynosił on 2,2, zaś w Wielkiej Brytanii – 2,5, w Niemczech – 3,4, a w Belgii – 4,0. Jednocześnie zarabiają oni relatywnie mało w stosunku do średniej w UE, więc istnieje ryzyko migracji zarobkowej, co jeszcze bardziej pogorszyłoby sytuację w Polsce – tłumaczy Mądrala. – Jak wiadomo, zawód ten charakteryzuje się bardzo długim okresem szkolenia – w zależności od rodzaju specjalizacji proces kształcenia do osiągnięcia drugiego poziomu specjalizacji, a więc i pełnej zdolności do pracy, wynosi od 11 do 13 lat. Wynika z tego tylko jedno: nie ma możliwości szybkiego zwiększenia liczby lekarzy na rynku – podsumowuje. Jerzy Gryglewicz dodaje natomiast, że z uwagi na ograniczenia kadrowe polscy lekarze muszą pracować w wielu miejscach, żeby zaspokajać nie tylko oczekiwania podmiotów realizujących świadczenia, ale także pacjentów. – Czasami nie da się w jednym miejscu zrealizować wszystkich świadczeń medycznych. Problemem jest też ich limitowanie przez płatnika. Jeśli limit jest mały, niewystarczający na zatrudnienie lekarza na cały etat, to trudno marnować jego potencjał. Załóżmy, że mamy np. na świadczenia opieki ambulatoryjnej niski kontrakt. Po jego wyczerpaniu, jeśli lekarz nie pracowałby gdzie indziej, jego czas byłby nieefektywnie wykorzystywany – dodaje. Uczciwe byłoby, zdaniem Gryglewicza, gdyby menadżerowi wymagali podpisania klauzuli o zakazie konkurencji jedynie od nowych pracowników. - Narzucanie takiego obowiązku już pracującym stawia ich w bardzo trudnej sytuacji – komentuje.
Etat za lojalność
Doktor Adam Borowicz, dyrektor Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego nr 1 w Lublinie, swoją decyzję o konieczności podpisania klauzuli o zakazie konkurencji tłumaczy dobrem szpitala i pacjentów, którzy od lat w nim się leczyli. – Dopóki zatrudniony w mojej placówce lekarz pracował po godzinach w prywatnym gabinecie, dopóty efekt był tylko taki, że przychodził do swojej podstawowej pracy zmęczony. W tym roku pojawił się jednak nowy problem. Znaczna część lekarzy, głównie zabiegowych, rozpoczęła wędrówki po innych placówkach starających się o kontrakty z NFZ. W efekcie kontrakty, które dotychczas realizowaliśmy, zostały przeniesione do tych jednostek – mówi Borowicz. – Uważam, że jest to nieuczciwe w stosunku do głównego pracodawcy płacącemu takiemu lekarzowi pensję. Nieodpowiedzialne decyzje lekarzy doprowadziły nas do konieczności redukcji personelu i liczby łóżek. Inaczej placówka zacznie się pogrążać – dodaje. Dyrektor zapewnił, że w sytuacji, kiedy dodatkowa praca personelu nie będzie pokrywała się z działalnością szpitala, rozważy możliwość udzielenia zgody na jej świadczenie. – Każdą taką sprawę będziemy rozpatrywać indywidualnie – podsumowuje.
Podobnie działają menadżerowie innych placówek. Dyrektor bydgoskiego szpitala po podpisaniu nowych umów o pracę ze wszystkimi lekarzami zapewnił, że ci, którzy pracują w niepublicznych lecznicach mających kontrakt z NFZ, będą mogli to robić tylko za jego zgodą.
W pewnym sensie racje dyrektorom przyznaje Jerzy Gryglewicz, ekspert rynku medycznego. Twierdzi, że z punktu widzenia osób zarządzających placówkami jak najbardziej zrozumiałe jest, że chcą dysponować swoimi pracownikami w pełnym wymiarze godzin. Krzysztof Tuczapski, prezes Zamojskiego Szpitala Niepublicznego oraz wiceprezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Niepublicznych Szpitali Samorządowych, uważa natomiast, że działania podjęte przez dyrektorów są jak najbardziej zgodne z prawem. - Dzięki stałemu zatrudnieniu pracownik ma tzw. zabezpieczenie socjalne. A więc ZUS, urlop, chorobowe itd. I już to powinno go zobowiązywać do lojalności w stosunku do swojego podstawowego pracodawcy – tłumaczy.
Nawet Krzysztof Bukiel, prezes Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, przyznaje rację menadżerom, chociaż - jak dodaje - nie sądzi, że ze strony lekarzy grozi placówkom jakiekolwiek niebezpieczeństwo. - Lekarzom nie chodzi o ujawnienie tajemnicy szpitala, lecz o możliwość dorobienia – dodaje. Także w opinii resortu zdrowia, zakaz konkurencji nie jest złym rozwiązaniem, zwłaszcza jeżeli w ten sposób dyrektorzy mają szansę wywalczyć pieniądze dla swoich lecznic. Zdaniem Piotra Olechny, rzecznika prasowego Ministerstwa Zdrowia, aby się uchronić przed przepływem informacji i współpracą podwładnych z konkurencją, pracodawca może żądać podpisania tzw. lojalki. Taką ewentualność pozostawił pracodawcy ustawodawca w kodeksie pracy.
Inaczej uważa Okręgowa Izba Lekarska w Lublinie. W apelu skierowanym do dyrektorów domaga się niewykorzystywania przez nich w stosunku do lekarzy swojej władzy kierowniczej. Działania podjęte przez menadżerów zmierzają do ograniczenia miejsca pracy tylko do jednego podmiotu, co zdaniem przedstawicieli OIL, jest w sprzeczności z konstytucyjną zasadą wolności wyboru pracy, jej rodzaju oraz miejsca.
Lekarz - towar deficytowy
Andrzej Mądrala, wiceprezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Szpitali Niepublicznych, twierdzi, że dyrektorzy publicznych placówek, bojąc się konkurencji, wytoczyli najcięższe armaty. Kartą przetargową stał się czynnik deficytowy na rynku, czyli lekarze. - Już dziś mamy w Polsce jeden z najniższych w Unii Europejskiej wskaźnik liczby lekarzy na tysiąc mieszkańców. Według danych OECD, w 2006 r. wynosił on 2,2, zaś w Wielkiej Brytanii – 2,5, w Niemczech – 3,4, a w Belgii – 4,0. Jednocześnie zarabiają oni relatywnie mało w stosunku do średniej w UE, więc istnieje ryzyko migracji zarobkowej, co jeszcze bardziej pogorszyłoby sytuację w Polsce – tłumaczy Mądrala. – Jak wiadomo, zawód ten charakteryzuje się bardzo długim okresem szkolenia – w zależności od rodzaju specjalizacji proces kształcenia do osiągnięcia drugiego poziomu specjalizacji, a więc i pełnej zdolności do pracy, wynosi od 11 do 13 lat. Wynika z tego tylko jedno: nie ma możliwości szybkiego zwiększenia liczby lekarzy na rynku – podsumowuje. Jerzy Gryglewicz dodaje natomiast, że z uwagi na ograniczenia kadrowe polscy lekarze muszą pracować w wielu miejscach, żeby zaspokajać nie tylko oczekiwania podmiotów realizujących świadczenia, ale także pacjentów. – Czasami nie da się w jednym miejscu zrealizować wszystkich świadczeń medycznych. Problemem jest też ich limitowanie przez płatnika. Jeśli limit jest mały, niewystarczający na zatrudnienie lekarza na cały etat, to trudno marnować jego potencjał. Załóżmy, że mamy np. na świadczenia opieki ambulatoryjnej niski kontrakt. Po jego wyczerpaniu, jeśli lekarz nie pracowałby gdzie indziej, jego czas byłby nieefektywnie wykorzystywany – dodaje. Uczciwe byłoby, zdaniem Gryglewicza, gdyby menadżerowi wymagali podpisania klauzuli o zakazie konkurencji jedynie od nowych pracowników. - Narzucanie takiego obowiązku już pracującym stawia ich w bardzo trudnej sytuacji – komentuje.