
Bartosz Arłukowicz jeszcze trochę utrzyma się w siodle
Wszystko wskazuje na to, że Bartosz Arłukowicz postawiony przed ultimatum „przedstaw plan skrócenia kolejek albo odejdź” – wyjdzie z konfliktu obronna ręką.
Media nieco przekręciły treść ultimatum, które w grudniu postawił Bartoszowi Arłukowiczowi premier Tusk. W ultimatum nie było żądania skrócenia kolejek w trzy miesiące, a jedynie przedstawienie w tym czasie „rozsądnego planu”, który do skrócenia kolejek doprowadzi.
A plan minister Arłukowicz przedstawił. Premier zapoznaje się z nim, w tym tygodniu pozna go opinia publiczna, i natychmiast zaczną się protesty ekspertów i środowiska medycznego, konsultacje, negocjacje, których efekt z natury rzeczy przesunięty musi być w czasie. Kiedy odczujemy ich efekty? Nie wiadomo, ale ministerstwo przyznaje, że tak naprawdę to trzeba będzie na to roku. I tyle więcej czasu „wygrał” dla siebie Bartosz Arłukowicz.
Na czym polega jego plan? Na zniesieniu limitów – lub przynajmniej skierowania na szybką ścieżkę – dla pacjentów onkologicznych. I na przerzuceniu obowiązków lekarzy specjalistów na lekarzy rodzinnych.
Można krytykować Arłukowicza za to, że w swoich propozycjach nie wskazał źródła finansowania planu, ale z satysfakcją zauważyć zależy, że zmiany to pół kroku we właściwą stronę, to jest odchodzenia od limitowania świadczeń. Brak limitów w onkologii, przesunięcia pacjentów z limitowanej sfery AOS do nielimitowanego POZ.
-Szkoda, że to tylko pół kroku we właściwą stronę – przekonują eksperci. Całym krokiem byłoby całkowite odejście od limitowania świadczeń. Uwolnienie rynku pozwoliłoby szpitalom konkurować o klienta, a nie o limit NFZ, jak to się dzieje dzisiaj – mówi Piotr Szynkiewicz, prezes Prometriq Akademia Zarządzania. Wtedy też można byłoby zacząć na serio rozmawiać o zarządzaniu w szpitalnictwie. Kryteriami wyboru placówki przez klienta staną się jakość świadczeń i ich cena, co w naturalny sposób doprowadzi do specjalizacji i rozwoju dobrych placówek oraz eliminacji najsłabszych. Takie systemy funkcjonują na świecie - dodaje.
Utrzymanie limitów, choćby okrojonych szkodzi rynkowi, szpitalom i pacjentom. W chwili zawierania umów ze świadczeniodawcami NFZ nie dysponuje wiarygodnymi danymi epidemiologicznymi, nie wie też, ile będzie pieniędzy ze składki zdrowotnej. Nie ma wiedzy ani o rzeczywistych potrzebach leczniczych, ani rozeznania ile pieniędzy potrzeba będzie na ich zaspokojenie.
Nie mając danych, urzędnicy z góry rozkładają ręce, nie wiedząc, ilu - i jak mocno - Polaków się rozchoruje: z góry określają nie potrzeby lecznicze, a ilość pieniędzy, które na nie przeznaczą. I po prostu zaniżają wartości kontraktów, wyznaczają limity na leczenie na absurdalnie niskim poziomie.
– Najlepszym rozwiązaniem okazałoby się zniesienie wszystkich limitów przyjęć w stanach nagłych – mówi prof. Jarosław Fedorowski, prezes Polskiej Federacji Szpitali. – Oczywiście jakiś system ograniczania podaży musimy mieć, ma go każde państwo. Ale limity są jednym z najbardziej anachronicznych systemów, powodującym zbyt wiele szkód w dobrostanie zdrowotnym pacjentów – dodaje.
A plan minister Arłukowicz przedstawił. Premier zapoznaje się z nim, w tym tygodniu pozna go opinia publiczna, i natychmiast zaczną się protesty ekspertów i środowiska medycznego, konsultacje, negocjacje, których efekt z natury rzeczy przesunięty musi być w czasie. Kiedy odczujemy ich efekty? Nie wiadomo, ale ministerstwo przyznaje, że tak naprawdę to trzeba będzie na to roku. I tyle więcej czasu „wygrał” dla siebie Bartosz Arłukowicz.
Na czym polega jego plan? Na zniesieniu limitów – lub przynajmniej skierowania na szybką ścieżkę – dla pacjentów onkologicznych. I na przerzuceniu obowiązków lekarzy specjalistów na lekarzy rodzinnych.
Można krytykować Arłukowicza za to, że w swoich propozycjach nie wskazał źródła finansowania planu, ale z satysfakcją zauważyć zależy, że zmiany to pół kroku we właściwą stronę, to jest odchodzenia od limitowania świadczeń. Brak limitów w onkologii, przesunięcia pacjentów z limitowanej sfery AOS do nielimitowanego POZ.
-Szkoda, że to tylko pół kroku we właściwą stronę – przekonują eksperci. Całym krokiem byłoby całkowite odejście od limitowania świadczeń. Uwolnienie rynku pozwoliłoby szpitalom konkurować o klienta, a nie o limit NFZ, jak to się dzieje dzisiaj – mówi Piotr Szynkiewicz, prezes Prometriq Akademia Zarządzania. Wtedy też można byłoby zacząć na serio rozmawiać o zarządzaniu w szpitalnictwie. Kryteriami wyboru placówki przez klienta staną się jakość świadczeń i ich cena, co w naturalny sposób doprowadzi do specjalizacji i rozwoju dobrych placówek oraz eliminacji najsłabszych. Takie systemy funkcjonują na świecie - dodaje.
Utrzymanie limitów, choćby okrojonych szkodzi rynkowi, szpitalom i pacjentom. W chwili zawierania umów ze świadczeniodawcami NFZ nie dysponuje wiarygodnymi danymi epidemiologicznymi, nie wie też, ile będzie pieniędzy ze składki zdrowotnej. Nie ma wiedzy ani o rzeczywistych potrzebach leczniczych, ani rozeznania ile pieniędzy potrzeba będzie na ich zaspokojenie.
Nie mając danych, urzędnicy z góry rozkładają ręce, nie wiedząc, ilu - i jak mocno - Polaków się rozchoruje: z góry określają nie potrzeby lecznicze, a ilość pieniędzy, które na nie przeznaczą. I po prostu zaniżają wartości kontraktów, wyznaczają limity na leczenie na absurdalnie niskim poziomie.
– Najlepszym rozwiązaniem okazałoby się zniesienie wszystkich limitów przyjęć w stanach nagłych – mówi prof. Jarosław Fedorowski, prezes Polskiej Federacji Szpitali. – Oczywiście jakiś system ograniczania podaży musimy mieć, ma go każde państwo. Ale limity są jednym z najbardziej anachronicznych systemów, powodującym zbyt wiele szkód w dobrostanie zdrowotnym pacjentów – dodaje.