PAP/Marcin Obara
PAP/Marcin Obara

Rządzący i ich spojrzenie lunetowe

Udostępnij:

– Proponowane ograniczenie wynagrodzeń lekarzy w publicznej ochronie zdrowia spowoduje zwiększenie deficytu lekarzy i dodatkowe wydłużenie kolejek do świadczeń zdrowotnych. Tak stanie się, gdy zmiany w wypłatach i czasie pracy będą jedynymi poprawkami systemu. A to niestety jest prawdopodobne, bo rządzący (tak ci, jak i poprzedni) mają lunetowe spojrzenie na zdrowie – komentuje w „Menedżerze Zdrowia” Krzysztof Bukiel.    

  • W Ministerstwie Zdrowia zastanawiają się, co zrobić z ustawą o sposobie ustalania najniższego wynagrodzenia w podmiotach leczniczych. Było o tym 27 października podczas posiedzenia Trójstronnego Zespołu do spraw Ochrony Zdrowia Ministerstwa Zdrowia i będzie 18 listopada podczas kolejnego
  • Uczestniczące w obradach pod koniec października minister zdrowia Jolanta Sobierańska-Grenda i wiceminister zdrowia Katarzyna Kęcka zaproponowały limit zarobków lekarzy na kontraktach – maksymalna stawka miałaby wynieść około 48 tys. zł
  • To w „Menedżerze Zdrowia” komentuje Krzysztof Bukiel
  • Lekarz w swoim stylu pisze o wzroście zamożności Polaków, uprzywilejowaniu lekarzy względem innych zawodów i tym, że doktorzy muszą zajmować się bzdurkami

Znowu zrobiło się głośno o wynagrodzeniach lekarzy. Niektórzy twierdzą, że są one zdecydowanie za wysokie, co powoduje, że w Narodowym Funduszu Zdrowia brakuje pieniędzy – dlatego urzędnicy zaproponowali, aby ustalić górną granicę zarobków dla lekarzy zatrudnionych w publicznej ochronie zdrowia. Padła nawet propozycja – to 48 tys. brutto na kontrakcie na miesiąc – albo 240 zł za godzinę. Część lekarzy stwierdzilła, że to mało. Wiele osób niebędących lekarzami – że za dużo, a medycy są zbyt pazerni na pieniądze i znaleźli się w sytuacji uprzywilejowanej względem innych pracowników.

Sytuacja jest złożona i wielowątkowa – dlatego warto rozłożyć ją na czynniki pierwsze.

Polacy coraz bogatsi 

48 tys. zł miesięcznie brzmi faktycznie imponująco. W mojej ocenie jednak nie wskazuje to na uprzywilejowanie lekarzy, ale – raczej – na duży wzrost zamożności Polaków jako społeczeństwa i Polski jako kraju (a przy tej okazji również lekarzy).

Gdyby odnieść owe 48 tys. zł miesięcznie na kontrakcie do wynagrodzenia na umowę o pracę, to odpowiada to pensji pracowniczej brutto 36 tys. zł (48 tys. zł to koszt pracodawcy płacącego pensję 40 tys. zł brutto, jednak kontraktowiec musi jeszcze odłożyć 10 proc. na urlop, którego nie ma, a który pracownikowi opłaca pracodawca). 36 tys. zł to obecnie około czterech średnich krajowych (z pierwszego kwartału 2025 r.).

Innymi słowy – kierownictwo Ministerstwa Zdrowia zaproponowało, aby miesięczne wynagrodzenie lekarza ze wszystkimi dodatkami (także z dyżurami) nie przekroczyło kwoty odpowiadającej czterokrotności przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce.

Dwie średnie krajowe to dużo?

Ogromna większość lekarzy w Polsce nie osiąga takiego wynagrodzenia, a ci którzy je osiągają, pracują zwykle na półtora, dwa etaty, licząc z pełnionymi dyżurami lub pracami dodatkowymi. Zatem w istocie wynagrodzenia lekarzy na kontraktach za jeden etat osiągają najczęściej – gdyby je porównać do pensji pracowniczej – 2–2,7 średniej krajowej.

Czy to jest uprzywilejowanie lekarzy względem innych zawodów?

Raczej brak dyskryminacji płacowej, która występowała – jako spuścizna PRL – w pierwszych 20. latach III Rzeczypospolitej Polskiej, kiedy to pensja lekarza za jeden etat rzadko osiągała wysokość przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce.

Myślę, że dla (dużej) większości lekarzy propozycja czterech średnich krajowych jako maksymalnego miesięcznego wynagrodzenia byłaby do przyjęcia, zwłaszcza gdyby oznaczała ona wynagrodzenie za jeden etat. Sądzę jednak, że dla naprawdę wybitnych specjalistów mogłaby to być kwota niesatysfakcjonująca i nieadekwatna do wartości ich pracy, co mogłoby skutkować tym, że w publicznej ochronie zdrowia zabrakłoby tych naprawdę wybitnych specjalistów. Jeśli by zatem rząd upierał się przy wprowadzeniu maksymalnych kwot wynagrodzenia dla lekarzy, musiałby jednak dać możliwość ominięcia tego ograniczenia dla tych specjalistów.

Pojawia się pytanie, czy proponowane ograniczenie wynagrodzeń lekarzy w publicznej ochronie zdrowia, które musiałoby się wiązać ze zmniejszeniem czasu pracy, nie spowoduje – jak twierdzą niektórzy – zwiększenia (i tak już dużego) deficytu lekarzy i wydłużenia jeszcze bardziej kolejek do świadczeń zdrowotnych?

Tak stanie się, gdy zmiany dotyczące wypłat i czasu pracy będą jedynymi poprawkami systemu. To, co jest o tyle prawdopodobne, że rządzący (tak ci, jak i poprzedni) mają dość ograniczone, lunetowe spojrzenie na zdrowie.

Jeden lekarz – jeden etat

Możliwe jest, aby ograniczyć czas pracy lekarzy (ograniczając tym samym wynagrodzenia), czyli wprowadzić postulat: „jeden lekarz – jeden etat”, nie pogarszając przy tym dostępności do leczenia.

Aby tak się stało, należy spowodować, żeby praca lekarza była lepiej wykorzystana niż dotychczas, aby specjaliści nie zajmowali się sprawami, którymi może zająć się lekarz ogólny (zwany w Polsce rodzinnym) albo sprawami niewymagającymi w ogóle interwencji medycznej. Dzisiaj niestety dzieje się tak nierzadko. Niektórych specjalistów nie tylko nam nie brakuje, ale mamy ich dużo za dużo.

Zmienić też należałoby sposób zdobywania specjalizacji – zdecentralizować go, odchodząc od rezydentur (nie wiadomo z jakiego powodu i po co wprowadzonych) i wprowadzając prostą zasadę, że lekarz zdobywa specjalizację taką, jakiej chce określony szpital (placówka ochrony zdrowia), który staje się odpowiedzialny za zapewnienie lekarzowi możliwości specjalizowania się (w zamian za jego przyszłą pracę w szpitalu).

Liczba i rodzaj specjalistów szybko dostosowałyby się do potrzeb. Dzisiaj jest często odwrotnie – potrzeby są tworzone pod liczbę specjalistów.

Lekarze zajmują się bzdurkami

Czy to trudno specjaliście w obecnym systemie „wykreować” odpowiednią liczbę pacjentów?

Musiałaby się też zmienić organizacja pracy szpitali, co oczywiście nie jest możliwe bez odpowiedniej weryfikacji wyceny świadczeń i różnych uwarunkowań, które trzeba spełnić, aby otrzymać odpowiedni zwrot kosztów (na przykład przyjęcie do szpitala daje pieniądze, załatwienie sprawy w izbie przyjęć – nie, wykonanie pewnych badań, potrzebne czy niepotrzebne, podnosi wycenę, a brak tych badań – obniża).

Brakuje odpowiedzialnego, merytorycznego płatnika. Narodowy Fundusz Zdrowia nie musi się zbytnio starać, bo i tak nie upadnie, i nie ma go z kim porównać. Zawsze może stwierdzić, że inaczej nie można. Nie uniknie się też wprowadzenia odpowiedniej motywacji dla pacjentów. Chociaż nie zabrzmi to poprawnie politycznie, trzeba powiedzieć, że wielu ludzi kocha chodzenie po lekarzach. A nawet jak nie kocha, to korzysta, bo, co szkodzi skorzystać, jeśli jest za darmo. Efekt jest taki, że lekarze zajmują się bzdurkami, które – siłą rzeczy – wydłużają kolejki, również dla tych poważnie chorych.

System ochrony zdrowia to złożony mechanizm, a jego poszczególne elementy wpływają na siebie i je zmieniają – nie można widzieć tylko jednego z nich i na nim skupiać uwagi. Tak też może się stać z kominami płacowymi, na których tak bardzo skoncentrowali się aktualnie rządzący.

Komentarz Krzysztofa Bukiela, byłego przewodniczącego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy.

Przeczytaj także: „Anestezjolog o limitowaniu godzin pracy”„Wynagrodzenia lekarzy – Ministerstwo Zdrowia podało kwotꔄWygibasy z wypłatami”„Wypłaty medyków są nieadekwatne?”. 

Menedzer Zdrowia twitter

 
© 2025 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.