
Prokuratura umarza śledztwo przeciw Fałkowi i Bartolikowi
Urzędnicy Ministerstwa Zdrowia, którzy sami zachęcali do wywożenia leków za granicę, nie przekroczyli uprawnień - twierdzi prokuratura.
- Chodzi o sprawę leków refundowanych, które są wywożone za granicę. Opłaca się kupić je w Polsce i sprzedać z ogromnym zyskiem np. do Niemiec - tam cena jest kilkakrotnie wyższa. Przez to jednak polscy chorzy często nie mogą ich dostać w aptekach – pisze „Gazeta Wyborcza”.
Na liście najczęściej wywożonych leków jest ok. stu preparatów, m.in. przeciwzakrzepowych czy zapobiegających odrzucaniu przeszczepionego narządu. Ratują chorym życie, a mimo to czasem bardzo trudno je dostać. Niektóre z leków apteki dostają - i to pojedyncze opakowania - dopiero po przesłaniu recepty, która jest dowodem, że jakiś chory naprawdę ich potrzebuje.
Skala problemu z wywożonymi za granicę lekami byłaby zapewne mniejsza, gdyby Ministerstwo Zdrowia przestrzegało wymyślonych przez siebie przepisów. Chodzi o to, że stworzona przez resort ustawa refundacyjna, która weszła w życie w 2012 r., wprowadziła jednolite dla wszystkich ceny urzędowe oraz sztywne marże dla aptek i hurtowni. Hurtownie mogą doliczyć sobie do kwoty, za jaką kupiły dany lek, nie mniej i nie więcej, tylko 5 proc. Zgodnie z przepisami ustawy refundacyjnej oraz ustawy Prawo farmaceutyczne taka marża obowiązuje w całym obrocie hurtowym, także jeśli chodzi o eksport.
Jak zauważa dziennik gdyby hurtownie przestrzegały tego przepisu, nie mogłyby czerpać wielomilionowych zysków z eksportu refundowanych leków. Problem polega na tym, że Ministerstwo Zdrowia napisało im, że wcale przestrzegać go nie muszą.
Zrobił to w marcu 2012 roku Artur Fałek, były dyrektor departamentu polityki lekowej i współautor ustawy refundacyjnej. Powtarzał to w liście do hurtowni jego zastępca Grzegorz Bartolik: "Przy zakupie leku przez hurtownie w celu odsprzedaży poza granice RP można stosować dowolnie ustalone ceny".
W październiku Prokuratura Rejonowa Warszawa-Śródmieście-Północ wszczęła śledztwo. Przesłuchała Fałka i Bartolika i po kilku miesiącach stwierdziła, że jednak żadnego przekroczenia uprawnień nie było. Powód: obydwaj urzędnicy zeznali, że "nie wydawali wiążących interpretacji przepisów prawa, tylko zgodnie z zakresem swoich obowiązków udzielali jedynie odpowiedzi na pisma przedsiębiorców, z których nie wynikały dla tych przedsiębiorców żadne prawa ani obowiązki".
- A poza tym departament prawny w Ministerstwie Zdrowia też uważał, że 5 proc. marży w eksporcie nie obowiązuje, i nie zmienił tego zdania do dziś, choć w ministerstwie rządzi teraz nowa ekipa, a oni odeszli ze swoich stanowisk. –pisze Judyta Watoła, dziennikarka „Wyborczej”
Na liście najczęściej wywożonych leków jest ok. stu preparatów, m.in. przeciwzakrzepowych czy zapobiegających odrzucaniu przeszczepionego narządu. Ratują chorym życie, a mimo to czasem bardzo trudno je dostać. Niektóre z leków apteki dostają - i to pojedyncze opakowania - dopiero po przesłaniu recepty, która jest dowodem, że jakiś chory naprawdę ich potrzebuje.
Skala problemu z wywożonymi za granicę lekami byłaby zapewne mniejsza, gdyby Ministerstwo Zdrowia przestrzegało wymyślonych przez siebie przepisów. Chodzi o to, że stworzona przez resort ustawa refundacyjna, która weszła w życie w 2012 r., wprowadziła jednolite dla wszystkich ceny urzędowe oraz sztywne marże dla aptek i hurtowni. Hurtownie mogą doliczyć sobie do kwoty, za jaką kupiły dany lek, nie mniej i nie więcej, tylko 5 proc. Zgodnie z przepisami ustawy refundacyjnej oraz ustawy Prawo farmaceutyczne taka marża obowiązuje w całym obrocie hurtowym, także jeśli chodzi o eksport.
Jak zauważa dziennik gdyby hurtownie przestrzegały tego przepisu, nie mogłyby czerpać wielomilionowych zysków z eksportu refundowanych leków. Problem polega na tym, że Ministerstwo Zdrowia napisało im, że wcale przestrzegać go nie muszą.
Zrobił to w marcu 2012 roku Artur Fałek, były dyrektor departamentu polityki lekowej i współautor ustawy refundacyjnej. Powtarzał to w liście do hurtowni jego zastępca Grzegorz Bartolik: "Przy zakupie leku przez hurtownie w celu odsprzedaży poza granice RP można stosować dowolnie ustalone ceny".
W październiku Prokuratura Rejonowa Warszawa-Śródmieście-Północ wszczęła śledztwo. Przesłuchała Fałka i Bartolika i po kilku miesiącach stwierdziła, że jednak żadnego przekroczenia uprawnień nie było. Powód: obydwaj urzędnicy zeznali, że "nie wydawali wiążących interpretacji przepisów prawa, tylko zgodnie z zakresem swoich obowiązków udzielali jedynie odpowiedzi na pisma przedsiębiorców, z których nie wynikały dla tych przedsiębiorców żadne prawa ani obowiązki".
- A poza tym departament prawny w Ministerstwie Zdrowia też uważał, że 5 proc. marży w eksporcie nie obowiązuje, i nie zmienił tego zdania do dziś, choć w ministerstwie rządzi teraz nowa ekipa, a oni odeszli ze swoich stanowisk. –pisze Judyta Watoła, dziennikarka „Wyborczej”