
Powrót do przeszłości: podatek Religi i podatek Radziwiłła
Ministerstwo Zdrowia poinformowało, że toczą się prace nad przywróceniem wprowadzonego przez prof. Zbigniewa Religę, skasowanego zaś przez Ewę Kopacz odpisu od ubezpieczenia komunikacyjnego przeznaczonego na leczenie ofiar wypadków. Temat ten wywołał ponownie głośny lament ubezpieczycieli i lobbystów.
Przypomnijmy więc, jak to działało przed laty, i zastanówmy się, czy takie rozwiązanie ma sens w rozumieniu ogólnym oraz jak powinno być skonstruowane, aby uniknąć poprzednich błędów.
Argumentem Ministerstwa, z którym trudno się nie zgodzić, jest konstatacja, że ubezpieczyciel w ramach ściąganej składki refinansuje wyłącznie szkody dotyczące strat materialnych uczestników wypadków. Zupełnie poza składką OC i NNW, a co za tym idzie – poza odpowiedzialnością są szkody dotyczące ludzkiego zdrowia i życia. Jedyną odpowiedzialnością pozostaje odpowiedzialność karna, a koszty leczenia ofiar spadają na system opieki zdrowotnej. Nie oszukujmy się – ktoś za to leczenie płaci, tzn. osoby, które regulują składkę zdrowotną, choć nie mają nic wspólnego z zaistniałym zdarzeniem. Jest to kolejny przykład „jazdy na gapę” – sytuacji, w której jedne grupy są uprzywilejowane względem drugich przy finansowaniu systemu. Dajmy całkowicie wirtualny przykład: bogaty przedsiębiorca swoim rocznym Mercedesem CLS powoduje kolizję z 20-letnim Fiatem 126p, w którym jadą cztery osoby. Wszystkie cztery lądują częściowo na OIOM-ie, częściowo na ortopedii. Przedsiębiorca otrzymuje mandat bądź w najgorszym przypadku jakiś wyrok w zawieszeniu. Leczenie ofiar kosztuje kilkaset tysięcy złotych lub więcej, a sprawca jest obciążony wyłącznie swoją comiesięczną składką zdrowotną w wysokości niespełna 300 zł. Na dodatek na kolejnym grillu gardłuje, dlaczego on musi taką składkę płacić, kiedy nie ma czasu chorować. Uważam, że należy z tym skończyć i wrócić do dobrych bismarckowskich zasad proporcjonalnego ściągania składki zdrowotnej i obciążania odpowiedzialnością za wywoływane szkody zdrowotne. Odpowiedzialnością rozumianą jeszcze szerzej, np. obciążaniem płatnością na system opieki zdrowotnej firm trucicieli czy np. producentów papierosów, ale to już temat na inny artykuł. Wracając zatem do głównego wątku…
O tym, co już było, i o błędach, które wykorzystano
Konieczność zmierzenia się z problemem finansowania leczenia ofiar wypadków podniósł jako pierwszy prof. Zbigniew Religa w okresie swojej krótkiej, dwuletniej kadencji na stanowisku ministra zdrowia. Obowiązek przekazywania środków na leczenie przez ubezpieczycieli jako sztywny odpis od ubezpieczenia OC wprowadzono ustawowo w maju 2007 r. z mocą od października 2007 r. Stało się to praktycznie na koniec urzędowania Pana Profesora, w związku z wcześniejszymi wyborami parlamentarnymi. Niestety zarówno sama ustawa, jak i przepisy wykonawcze do niej zawierały błędy, a od listopada 2007 r. nie miał już kto bronić ustawy ani korygować jej wad. Ewa Kopacz, która objęła stanowisko ministra zdrowia, była jej zdecydowanym przeciwnikiem. Po objęciu stanowiska ochoczo zabrała się więc do demontażu ustawy, która w listopadzie 2008 r. kolejną specustawą została zlikwidowana.
Alternatywa dla ustawy
Kiedy w 2008 r. likwidowano ustawę obciążającą firmy ubezpieczeniowe odpisem z komunikacyjnego OC, dywagowano, że w zamian wprowadzi się obowiązek bezpośredniego obciążania ubezpieczycieli kosztami leczenia ofiar wypadków. Nic z tego nie wyszło, ale taka możliwość stała się alibi dla ubezpieczycieli, aby nie obniżać cen OC pomimo likwidacji odpisu. Czy to rozwiązanie stanowiłoby jakąś sensowną alternatywę? Myślę, że absolutnie nie. Koszt i mitręga przy składaniu roszczeń do ubezpieczycieli, spory z nimi, być może nawet postępowania sądowe stałyby się prostym następstwem przyjęcia takiego rozwiązania. Większość szpitali zrezygnowałaby w ogóle z takiej możliwości, szczególnie przy mniejszych urazach, ponieważ koszt odzyskania należności mógłby przekraczać wartość usługi. Znowu dalibyśmy popracować i zarobić administracji i prawnikom, a system niewiele by na tym skorzystał.
Nie podwyższajmy podatków, czyli krótkowzroczna bezmyślność
Jeszcze raz wrócę do tematu hasła o niepodwyższaniu podatków. Jeden z moich kolegów sprzed lat, zresztą lekarz, lubił powtarzać „stare chińskie przysłowie” – obyśmy płacili wysokie podatki. Rozumiał to w taki sposób, że wysokie podatki są skutkiem wysokich zarobków. Chociaż rozumiał to dość prosto, to ujął w zasadzie meritum rzeczy. Największym problemem naszego kraju jest to, że większość Polaków zarabia bardzo mało, więc należny podatek jest bardzo niski. Z drugiej strony pozwalamy sobie na znacznie większe luki w ściągalności podatków niż większość krajów UE. Z tego powodu mamy biedny system opieki zdrowotnej, zagrożone emerytury w przyszłości, niedofinansowane uczelnie wyższe czy policję. Mamy słabe, niewydolne i głęboko zadłużone państwo. Jeżeli chcemy żyć w normalnym kraju, powinniśmy uczciwie płacić podatki. Niektórzy nazywają to nowoczesnym patriotyzmem. Dlatego nie słuchajmy populistów i lobbystów mówiących o konieczności obniżania podatków. Wprowadzenie odpisu od komunikacyjnego OC jest właśnie takim krokiem w normalność.
Maciej Biardzki
Pełny tekst ukazał się w najnowszym numerze Menedżera Zdrowia
Argumentem Ministerstwa, z którym trudno się nie zgodzić, jest konstatacja, że ubezpieczyciel w ramach ściąganej składki refinansuje wyłącznie szkody dotyczące strat materialnych uczestników wypadków. Zupełnie poza składką OC i NNW, a co za tym idzie – poza odpowiedzialnością są szkody dotyczące ludzkiego zdrowia i życia. Jedyną odpowiedzialnością pozostaje odpowiedzialność karna, a koszty leczenia ofiar spadają na system opieki zdrowotnej. Nie oszukujmy się – ktoś za to leczenie płaci, tzn. osoby, które regulują składkę zdrowotną, choć nie mają nic wspólnego z zaistniałym zdarzeniem. Jest to kolejny przykład „jazdy na gapę” – sytuacji, w której jedne grupy są uprzywilejowane względem drugich przy finansowaniu systemu. Dajmy całkowicie wirtualny przykład: bogaty przedsiębiorca swoim rocznym Mercedesem CLS powoduje kolizję z 20-letnim Fiatem 126p, w którym jadą cztery osoby. Wszystkie cztery lądują częściowo na OIOM-ie, częściowo na ortopedii. Przedsiębiorca otrzymuje mandat bądź w najgorszym przypadku jakiś wyrok w zawieszeniu. Leczenie ofiar kosztuje kilkaset tysięcy złotych lub więcej, a sprawca jest obciążony wyłącznie swoją comiesięczną składką zdrowotną w wysokości niespełna 300 zł. Na dodatek na kolejnym grillu gardłuje, dlaczego on musi taką składkę płacić, kiedy nie ma czasu chorować. Uważam, że należy z tym skończyć i wrócić do dobrych bismarckowskich zasad proporcjonalnego ściągania składki zdrowotnej i obciążania odpowiedzialnością za wywoływane szkody zdrowotne. Odpowiedzialnością rozumianą jeszcze szerzej, np. obciążaniem płatnością na system opieki zdrowotnej firm trucicieli czy np. producentów papierosów, ale to już temat na inny artykuł. Wracając zatem do głównego wątku…
O tym, co już było, i o błędach, które wykorzystano
Konieczność zmierzenia się z problemem finansowania leczenia ofiar wypadków podniósł jako pierwszy prof. Zbigniew Religa w okresie swojej krótkiej, dwuletniej kadencji na stanowisku ministra zdrowia. Obowiązek przekazywania środków na leczenie przez ubezpieczycieli jako sztywny odpis od ubezpieczenia OC wprowadzono ustawowo w maju 2007 r. z mocą od października 2007 r. Stało się to praktycznie na koniec urzędowania Pana Profesora, w związku z wcześniejszymi wyborami parlamentarnymi. Niestety zarówno sama ustawa, jak i przepisy wykonawcze do niej zawierały błędy, a od listopada 2007 r. nie miał już kto bronić ustawy ani korygować jej wad. Ewa Kopacz, która objęła stanowisko ministra zdrowia, była jej zdecydowanym przeciwnikiem. Po objęciu stanowiska ochoczo zabrała się więc do demontażu ustawy, która w listopadzie 2008 r. kolejną specustawą została zlikwidowana.
Alternatywa dla ustawy
Kiedy w 2008 r. likwidowano ustawę obciążającą firmy ubezpieczeniowe odpisem z komunikacyjnego OC, dywagowano, że w zamian wprowadzi się obowiązek bezpośredniego obciążania ubezpieczycieli kosztami leczenia ofiar wypadków. Nic z tego nie wyszło, ale taka możliwość stała się alibi dla ubezpieczycieli, aby nie obniżać cen OC pomimo likwidacji odpisu. Czy to rozwiązanie stanowiłoby jakąś sensowną alternatywę? Myślę, że absolutnie nie. Koszt i mitręga przy składaniu roszczeń do ubezpieczycieli, spory z nimi, być może nawet postępowania sądowe stałyby się prostym następstwem przyjęcia takiego rozwiązania. Większość szpitali zrezygnowałaby w ogóle z takiej możliwości, szczególnie przy mniejszych urazach, ponieważ koszt odzyskania należności mógłby przekraczać wartość usługi. Znowu dalibyśmy popracować i zarobić administracji i prawnikom, a system niewiele by na tym skorzystał.
Nie podwyższajmy podatków, czyli krótkowzroczna bezmyślność
Jeszcze raz wrócę do tematu hasła o niepodwyższaniu podatków. Jeden z moich kolegów sprzed lat, zresztą lekarz, lubił powtarzać „stare chińskie przysłowie” – obyśmy płacili wysokie podatki. Rozumiał to w taki sposób, że wysokie podatki są skutkiem wysokich zarobków. Chociaż rozumiał to dość prosto, to ujął w zasadzie meritum rzeczy. Największym problemem naszego kraju jest to, że większość Polaków zarabia bardzo mało, więc należny podatek jest bardzo niski. Z drugiej strony pozwalamy sobie na znacznie większe luki w ściągalności podatków niż większość krajów UE. Z tego powodu mamy biedny system opieki zdrowotnej, zagrożone emerytury w przyszłości, niedofinansowane uczelnie wyższe czy policję. Mamy słabe, niewydolne i głęboko zadłużone państwo. Jeżeli chcemy żyć w normalnym kraju, powinniśmy uczciwie płacić podatki. Niektórzy nazywają to nowoczesnym patriotyzmem. Dlatego nie słuchajmy populistów i lobbystów mówiących o konieczności obniżania podatków. Wprowadzenie odpisu od komunikacyjnego OC jest właśnie takim krokiem w normalność.
Maciej Biardzki
Pełny tekst ukazał się w najnowszym numerze Menedżera Zdrowia