
Powinności ponad literą prawa
Tagi: | Szczepan Cofta |
– W codzienności działalności medycznej coraz częściej szermujemy argumentami prawnymi. Oczywiście zawód nasz powinniśmy wykonywać zgodnie z wymaganiami prawnymi, ale wydaje się, że racja naszego działania przekracza zobowiązania prawne. Istnieje mechanizm powinności – twierdzi Szczepan Cofta, naczelny lekarz Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Poznaniu.
W zarządzaniu oddziałem czy szpitalem wcale nie często, ale spotykam się z powoływaniem się przez współpracowników na przepisy prawne. Oczywiście jestem wyczulony na to, by działać zgodnie z prawem. Działanie niezgodne z nim wydaje się niedopuszczalne. Zapisy wątpliwe budzą jednak niekiedy refleksję na temat zapisów prawa i jego jakości. Zwłaszcza w przypadku pojawienia się nadregulacji prawnych, gdy z racji na przykład próby realizacji partykularnych interesów zapisy budzić mogą wątpliwości czy zastrzeżenia. Zdania te wyrażam nieco enigmatycznie, wyjaśnienie wymagałoby uszczegółowienia, choć uczynienie tego mogłoby sprowokować być może zbyt duże kontrowersje.
Warto zaznaczyć, że w kultowym dla internistów podręczniku Harrisona, gdy wymieniane są znaczniki trendów dehumanizacyjnych w medycynie, wymienia się między innymi – na znaczącym miejscu nadmierne posiłkowanie argumentami prawnymi. Coraz częściej pacjenci posiłkują się w relacji z pracownikami medycznymi aspektami prawnymi, co skutkuje wykonywaniem procedur „na zapas”, a zachowania takie usztywniają relacje, wprowadzają lęk przed bliższym nawiązywaniem niezbędnej więzi, poznawaniem nie tylko dolegliwości ciała, ale też ducha. Obserwuje się jednak także często powoływanie się na argumenty prawne przez lekarzy, z jednej strony w odniesieniu do pacjentów, a z drugiej w odniesieniu do pracodawców.
Na marginesie – jeśli rozpocząłem ten temat, wyliczę inne wymieniane przez Harrisona czynniki świadczące o tendencjach dehumanizacyjnych w naszej medycynie. Ich rozeznanie może pozwolić z rozmysłem przeciwstawić się ich obecności. Jednym z czyhających niebezpieczeństw jest wzrastające, nieograniczone zaufanie do zaawansowanych technik medycznych oraz rozwoju informatycznego. Obserwujemy technicyzację zawodów medycznych, gdzie bez odpowiedniego oprogramowania, sprzętu, komputerów trudno byłoby przeprowadzić diagnostykę, a także skompletować dokumentację czy wydać chociażby kartę informacyjną po pobycie szpitalnym. Również wysiłki zmierzające do zatrzymania eskalacji kosztów medycznych zwiększają ryzyko alienacji relacji pacjent–lekarz, co przyczynia się do postępującej dehumanizacji medycyny. Coraz więcej czynności w procesie diagnostycznym i leczniczym odbywa się nie przy bezpośredniej interakcji lekarz–pacjent, ale przy udziale zdobyczy burzliwie postępującego rozwoju informatycznego. Specjalności lekarskie są coraz węższe, co sprawia, że konieczne jest zwiększenie liczby specjalistów zaangażowanych w leczenie danego pacjenta, by zapewnić mu holistyczną opiekę. Podobną tendencję obserwujemy przy nadmiernej specjalizacji jednostek, to jest zwiększonej liczby zamkniętych organizmów leczniczych ograniczających – faktycznie – wolność wyboru leczenia. Również te sytuacje, gdy jednym chorym zajmuje się sztab lekarzy, a leczenie jego odbywa się w kilku ośrodkach – czyli praca w zespołach wielospecjalistycznych – sprzyja ograniczeniu i spłyceniu kompleksowości postępowania, jak również relacji pacjent–lekarz.
Na regulacje prawne zasadniczo stosunkowo rzadko powołują się lekarze. Z doświadczenia wiem, że przedstawiciele kilku innych zawodów medycznych częściej dbają i doprowadzają do wprowadzenia przepisów prawnych, które nieraz wzbudzają konsternację bądź zwykłe zastrzeżenia. Niejednokrotnie próbują w ten sposób wchodzić w pola przynależne oraz zwyczajowo będące przedmiotem trosk lekarskich. Czasem naśladują nas, na przykład w formowaniu swoich specjalizacji. Na marginesie: odkryłem niedawno, że fizjoterapeuci mają wprowadzoną specjalizację z fizjoterapii, za której odbycie trzeba nawet słono zapłacić (kilkadziesiąt tysięcy złotych).
Zastanawiam się nad rzeczywistością powinności, które są (a przynajmniej mam nadzieję, że są) wspólne naszej lekarskiej rzeczywistości. Może rozpocznę od powinności banalnych. Są one związane ze zwyczajami lekarskimi, niekoniecznie zapisanymi i uregulowanymi.
Najpierw z życia oddziałowego. Jeśli jest do wypełnienia pula dyżurów na oddziale, to zasadniczo zespół działający w sposób odpowiedzialny wie, że powinien wypełnienie tych dyżurów zapewnić. Powinnością jest pełnienie dyżurów, jeśli jest taka potrzeba – okazuje się, że nie wszyscy to jednak rozumieją. Jeśli lekarz schodzi z dyżuru, to zasadniczo dobrym zwyczajem było i jest – w miarę możliwości – pozostać do zdania raportu, mimo że czasami przekracza to standardowy czas obecności w szpitalu. Jeśli dzielimy się obowiązkami, to obowiązuje niepisana zasada solidarności w ich realizacji, a także solidarnie udzielanej pomocy młodszym kolegom, zwłaszcza specjalizującym się. Gdy koleżanka czy kolega nagle zachoruje, a mieli przewidziany dyżur, godnym zwyczajem jest koleżeńskie zastępstwo będące wyrazem lekarskiej solidarności. Podobnie, gdy trzeba udzielić konsultacji, zwłaszcza na przykład w piątek bliżej końca dnia pracy. Doświadczamy w wielu naszych szpitalach czy przychodniach obecnie, że uzyskać pomoc tego dnia, gdy wielu skraca tydzień pracy, jest o wiele trudniej.
Dobrą wolą i gestem powinności jest przygotowanie miejsca dla pacjentów na oddziale na ostry dyżur. Jest to też gest solidarności, gdy nam przypadającego pacjenta nie będzie musiał przejąć inny z oddziałów. Gest powinności to także przyjęcie pacjenta niechcianego, często niezbyt pasującego do naszego oddziału, z pograniczna specjalizacji: pacjent z discitis, po urazie, z SLA, z ranami, wymagający szczególnej opieki. Niektórzy obrażają się, gdy jest mowa o „pacjentach niechcianych”. Ale oni są naszą codziennością. Nie tylko pacjenci obłożnie chorzy, z zaznaczoną wielochorobowością, wymagający wzmożonej opieki. Dla takich pacjentów często trudniej znaleźć miejsce na oddziałach mimo ewidentnych wskazań do hospitalizacji. Przebywają długo na szpitalnych oddziałach ratunkowych czy w izbach przyjęć, choć dowody naukowe sugerują, że długie oczekiwanie na hospitalizację związane jest z większą śmiertelnością. Rzeczywistość ta jest wynikiem ograniczonej bazy hospitalizacyjnej, a także tendencją do niechęci przyjmowania na oddziały bardziej wymagających troski pacjentów. Chyba że włączy się mechanizm powinności.
Na szczęście w naszym działaniu doświadczamy gestów i znaków lekarskiej powinności. Ratują one często nie tylko system opieki, ale także i nas – prestiż naszego zawodu.
Tekst Szczepana Cofty, naczelnego lekarza Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Poznaniu, opublikowano w Biuletynie Wielkopolskiej Izby Lekarskiej 10/2025.
Przeczytaj także: „Nowa jakość w ochronie zdrowia – ocenia Szczepan Cofta”.