Pacjent czołgał się na chodniku: gorsząca znieczulica we wrocławskim szpitalu

Udostępnij:
Najpierw ośmiolatek, który zmarł po odmowie przyjęcia do szpitala, potem odesłany z kwitkiem 25 latek po próbie samobójczej, a teraz pacjent z ranami nóg czołgający na przedszpitalnym chodnika po opuszczeniu lecznicy – wszystkie przypadki zdarzyły się w krótkich odstępach czasu w tej samej placówce: Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym we Wrocławiu.
-Leżał na ziemi i odpychał się rękoma. Tak próbował się poruszać bezdomny mężczyzna przed Uniwersyteckim Szpitalem Klinicznym (USK) we Wrocławiu, z którego wcześniej został wypisany. Przebywał tam tydzień z powodu poważnych ran nóg. Szpital tłumaczy, że pacjent wypisał się na własne życzenie. Bezdomny twierdzi, że zrobili to lekarze – tak zdarzenie opisuje TVN.

Do zdarzenia doszło pod koniec września. Mężczyzna został znaleziony wieczorem przed szpitalem. Nie mógł się samodzielnie poruszać. Wcześniej opuścił placówkę, w szpitalu przebywał tydzień. - To był dramatyczny widok. Mężczyzna poruszał się, siedząc na ziemi i odpychając rękami - opowiada Sławomir Chełchowski z wrocławskiej straży miejskiej. - Funkcjonariuszy zaskoczył również fakt, że mężczyzna znajduje się na ulicy przed szpitalem, a nie na izbie przyjęć, gdzie bezdomni zwykle oczekują na przyjazd straży - dodaje.

Dlaczego tak się stało? –Nie znam tego konkretnego przypadku, ale problem tzw. pacjentów jest mi znany. I z całą stanowczością mogę powiedzieć, że do opisanego zdarzenia dojść nie powinno – mówi w rozmowie z naszym portalem Krzysztof Kuszewski, kierownik Zakładu Organizacji i Ekonomiki Ochrony Zdrowia oraz Szpitalnictwa NIZP-PZH. –Z własnej praktyki znam problem pacjentów, którzy po leczeniu szpitalnym powinni zostać wypisani, dalej leczyć się ambulatoryjnie, z tym że nie mają domu i warunków do kontynuowania terapii pozaszpitalnej. I wiem, że to nie jest tak, że ci ludzie nie mają dokąd pójść. My dzwoniliśmy np. do Monaru, czy innych ośrodków pomocy społecznej. To było kłopotliwe, to prawda, ale kończyło się znacznie lepiej niż na chodniku przed szpitalem – dodaje.

Co na to szpital? - Pacjent wypisał się na własne życzenie - tłumaczy Monika Kowalska, rzeczniczka prasowy USK. Inaczej twierdzi sam poszkodowany. - Oni mnie wypisali - mówi bezdomny. - Tłumaczyli, że w szpitalu można leżeć kilka dni i trzeba go opuścić - dodaje. Rzeczniczka: - To jest nieprawda i konfabulowanie. Możemy udowodnić, że mężczyzna chciał sam opuścić szpital - mówi.

Słowo szpitala przeciw słowu bezdomnego, ale… jak podaje TVN, powołując się na osoby, które widziały wypis - nie ma w nim stwierdzenia, że pacjent opuścił szpital na własne życzenie. Potwierdzać to ma m.in. Andrzej Ptak, dyrektor placówki opiekuńczej, w której przebywa teraz bezdomny.

USK we Wrocławiu już wcześniej trafiło na czołówki mediów po tym, jak w poniedziałek 22 września Lotnicze Pogotowie Ratunkowe przetransportowało rannego chłopca właśnie do tej placówki. Tam odmówiono mu pomocy i skierowano do placówki wojskowej. Awantura między lekarzami LPR a USK trwała kilkanaście minut. W szpitalu wojskowym podjęto walkę o życie dziecka, ale chłopiec mimo to zmarł. Szpital początkowo nie przyznawał się do popełnienia błędów, jednak po kilku dniach Piotr Pobrotym, dyrektor placówki, zmienił stanowisko i do błędu przyznał.

Gazeta Wrocławska dodaje, że przed tragedią chłopca z Oleśnicy tamtejszy SOR próbował odmówić przyjęcia kobiety z ostrym bólem brzucha oraz 25-latka w ciężkim stanie po próbie samobójczej, który potem zmarł. Szpitalem zainteresowały się prokuratura, NFZ, który nie przyjął tłumaczenia powodów odesłania chłopca, a nawet Uniwersytet Medyczny we Wrocławiu i Ministerstwo Zdrowia, rzecznik praw pacjenta i wojewoda. Sprawa jest bulwersująca, ponieważ jak mówił „Gazecie Wrocławskiej” Jarosław Maroszek, dyrektor Departamentu Polityki Zdrowotnej urzędu marszałkowskiego we Wrocławiu od ratowników wciąż docierają sygnały o odmowach przyjęć pacjentów w tym szpitalu choć zostają przywożeni przez pogotowie.
 
© 2025 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.