DILO tylko dla wybrańców, ale za to w miarę skuteczne

Udostępnij:
Od momentu wejścia pakietu w życie wydano 765 tys. kart. Według ekspertów, jeśli kartę istotnie otrzymywałby każdy pacjent z podejrzeniem nowotworu, to liczba ta powinna być co najmniej trzykrotnie większa. Ale ci, którzy kartę otrzymali rzeczywiście czekają krócej.
- Prawdopodobnie część lekarzy wciąż się obawia, że fundusz oskarży ich o nadużywanie kart – wystawianie ich tylko po to, by pacjent szybciej zrobił badania, a nie dlatego, że podejrzewają u niego chorobę nowotworową – pisze „Gazeta Wyborcza”.

Mimo iż pacjentów z kartami jest mniej, niż spodziewali się eksperci, to i tak muszą czekać w kolejkach. Zgodnie z przepisami od momentu wydania karty do rozpoczęcia leczenia nie powinno upłynąć więcej niż siedem tygodni.

Według danych NFZ tak właśnie się dzieje. Fundusz twierdzi, że w 2017 roku w terminie odbyło się 100 proc. konsyliów dla pacjentów z kartą i 99 proc. operacji. Jak opisuje gazeta o onkolodzy mówią jednak, że dane NFZ mają się nijak do rzeczywistości.

Wytłumaczenie jest takie: szpitale po prostu nauczyły się tak pisać sprawozdania do NFZ, by dostać jak najwięcej pieniędzy (za chorych leczonych z opóźnieniem fundusz płaci tylko 70 proc. stawki).

Pacjent z kartą musi być więc gotowy na to, że będzie czekać w kolejkach. Ale kartę DiLO opłaca się mieć, bo jak wskazują analizy, bez niej czeka się na leczenie średnio o dwa tygodnie dłużej.
 
© 2025 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.