Archiwum
Archiwum

Czas zerwać plaster

Udostępnij:

– Jeśli chcemy, aby szpitale publiczne zaczęły funkcjonować poprawnie, musimy ustalić, ilu lekarzy brakuje – z uwzględnieniem pracy dopołudniowej oraz dyżurowej, z podziałem na każdą specjalizację oraz region. Dopiero wtedy zerwiemy plaster i zobaczymy, jak bardzo bolą braki kadrowe – komentuje w „Menedżerze Zdrowia” Grzegorz Sieńczewski.

  • W „Menedżerze Zdrowia” publikujemy komentarz dyrektora Szpitala Specjalistycznego im. Stanisława Staszica w Pile Grzegorza Sieńczewskiego
  • Ekspert twierdzi, że największą przeszkodą w skutecznej reformie są ogromne braki kadrowe, zwłaszcza wśród personelu lekarskiego
  • Jak sobie z tym poradzić?
  • I czy rzeczywiście lekarze zarabiają za dużo?

Każda próba reformy systemu ochrony zdrowia to szukanie winnych – zbyt niskie wyceny procedur medycznych, skomplikowany system prawny, nieudolni dyrektorzy szpitali czy, ostatnio popularne, wysokie zarobki personelu medycznego. To powoduje, że coraz trudniej jest nam nazywać rzeczy po imieniu i wskazywać realne powody, dlaczego system, w którym funkcjonujemy, od dawna ulega powolnej, choć sukcesywnej erozji. Oddala nas to też od stwierdzenia, czy jesteśmy w stanie skutecznie przeprowadzić realne zmiany, bez usunięcia największych przeszkód. Być może musimy przyjąć, że do momentu osiągnięcia równowagi w systemie należy stworzyć okres przejściowy, w którym zgodzimy się na jego niedoskonałości i skończymy żyć w złudnym przekonaniu, że możemy system naprawić „od ręki”.

Z pewnością największą przeszkodą w skutecznej reformie są ogromne braki kadrowe, zwłaszcza wśród personelu lekarskiego – dopóki liczba aktywnych zawodowo lekarzy pracujących w szpitalach nie osiągnie liczby niezbędnej do zaspokojenia wszystkich brakujących etatów, będziemy funkcjonować „w okresie przejściowym” niezależnie od trafności reform.

Ktokolwiek wie?

Niestety, już na początku pojawia się problem w określeniu, ilu lekarzy nam tak naprawdę brakuje i choć istnieją wskaźniki, chociażby ten o ich liczbie na tysiąc mieszkańców, to uważam, że przy rozmowie o usprawnieniu systemu jest on całkowicie nieprzydatny. Według danych Naczelnej Izby Lekarskiej w Polsce w czerwcu 2024 r. prawo do wykonywania zawodu posiadało 146 tys. lekarzy, a wraz z osobami, które uzyskały to prawo warunkowo, to liczba ta wynosiła około 156 tys. Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że populacja Polski to 37,582 mld osób, zatem na tysiąc mieszkańców przypadało średnio 4,16 lekarza.

Inna metodologia, bardziej słuszna, jako dane wyjściowe wskazuje osoby pracujące bezpośrednio z pacjentem. Niezależnie jednak od metody, zawsze nasza średnia jest poniżej średniej europejskiej. Nadal nie jest to, moim zdaniem sposób, który wskazuje, z czym się realnie mierzymy. Jeżeli chcemy, aby szpitale publiczne zaczęły funkcjonować poprawnie, musimy ustalić, ilu lekarzy brakuje, ale w odniesieniu do zabezpieczenia wszystkich oddziałów we wszystkich placówkach i to z uwzględnieniem pracy dopołudniowej oraz dyżurowej, z podziałem na każdą specjalizację oraz region – województwo, powiat.

Poboli, poboli – czy przestanie?

Dopiero wtedy zerwiemy plaster i zobaczymy, jak bardzo bolą braki kadrowe i jak duży jest to problem. No i oczywiście w przeliczeniu na etaty wynikające z Kodeksu pracy, bowiem – jak słyszymy – tylko taki system pracy jest najwłaściwszy i trudno się z tym nie zgodzić.

Jeszcze bardziej alarmujące są dane sugerujące, że do 2028 r. brakować będzie 2400 specjalistów chorób wewnętrznych, 830 specjalistów pediatrii oraz 795 specjalistów chirurgii. I to powinien być pierwszy cel reformy – określenie daty, do jakiej cel „ilościowy” zostanie zrealizowany. Do tego momentu musimy pogodzić się z okresem przejściowym, bo żadna reforma nie może się udać przy tak dużym deficycie kadr.

Rozmowa o tych brakach kadrowych może oczywiście skłonić do rozważań dotyczących liczby szpitali i tego, w jaki sposób doprowadzić do zastąpienia gigantycznej luki pokoleniowej, ale skupmy się nad wynagrodzeniami.

Rynek pracownika – co z tego wynika?

Z powyższych danych jasno wynika, że w obecnej sytuacji mamy do czynienia z tzw. rynkiem pracownika i nie jest to nic nadzwyczajnego, albowiem w poszczególnych sektorach taka sytuacja poddawana rynkowym fluktuacjom pojawia się okresowo w najrozmaitszych wariantach. Pamiętajmy także, że umowy cywilnoprawne funkcjonujące w publicznym systemie ochrony zdrowia stworzyły system wolnorynkowy, który kształtuje się na klasycznej zasadzie popyt–podaż, a w tej sytuacji dyrektorzy szpitala, mający realny wpływ na wysokość wynagrodzeń, stoją, jeżeli nie na przegranej, to z całą pewnością na bardzo trudnej pozycji. Zgodnie z prawem muszą bowiem zapewnić ciągłość leczenia, z zachowaniem zasad racjonalnego gospodarowania budżetem… bez wystarczającego budżetu i zasobów kadrowych.

Agencja Oceny Technologii Medycznych, przygotowała ciekawy raport, o zarobkach lekarzy. Wynika z niego, że:

  • mediana zarobków specjalistów zatrudnionych na kontrakcie to 24,6 tys. zł,
  • lekarzy otrzymujących od 100 do 300 tys. zł miesięcznie jest 431,
  • ok. 660 lekarzy otrzymuje miesięcznie od 80 do 100 tys. zł,
  • połowa zarabia między 15 a 25 tys. zł brutto,
  • mediana wynagrodzenia lekarzy specjalistów zatrudnionych na etacie to 21,5 tys. zł brutto.

Niestety, te dane niewiele wnoszą do całości obrazu – nie wiemy, jak przekłada się to na wynagrodzenie godzinowe, albowiem AOTMiT nie posiada danych, aby takie zestawienia przygotować. Nie wiemy także, jak wynagrodzenia kształtują się w zależności od regionu i rodzaju szpitala. Nie jest tajemnicą, że szpitale najbardziej oddalone od dużych ośrodków muszą płacić więcej – z uwagi na praktycznie zerową konkurencję – od szpitali położonych w dużych miastach. Również dane dotyczące lekarzy zarabiających najwięcej nie są w stanie rozjaśnić sytuacji, te osoby najpewniej otrzymują wynagrodzenie od wykonanych procedur, a tutaj dla wartościowej oceny konieczna jest wiedza, jaki jest to procent od wartości świadczenia. I jak to zwykle bywa, statystykę należy odnieść do praktyki – jeżeli spojrzymy na medianę zarobków w wysokości około 24 tys. zł, to nie wydaje się ona przesądzać o zapaści systemu, ale jak to ze średnią bywa, nie oddaje ona całości problemu.

Zdziwieni, oburzeni

Wprowadziliśmy system wolnorynkowy oparty na umowach cywilnoprawnych, ograniczyliśmy podaż personelu medycznego i wzmocniliśmy popyt na ich usługi, a następnie wyrażamy zdziwienie i oburzenie, że rynek ukształtował wysokie wynagrodzenia. I to właśnie ta podaż jest ważna w przypadku skali rosnących wynagrodzeń, to najmniejsze szpitale powiatowe będą paradoksalnie płacić najwyższe stawki z uwagi na gigantyczne braki kadrowe, w porównaniu z dużymi ośrodkami miejskimi. To małe ośrodki dyktują dzisiaj wynagrodzenia, to mniejsze szpitale płacą najwięcej, dysponując najmniejszymi budżetami – i to jest clou problemu. Statystyka, choć istotna, przedstawiana w ostatnich przekazach medialnych nie pokazuje istoty zagadnienia.

I pytanie, na które wszyscy szukają odpowiedzi – czy lekarze zarabiają za dużo?

Z pewnością część z nich, zwłaszcza w małych ośrodkach, zarabia więcej, niż system jest w stanie udźwignąć. Sami stworzyliśmy wolny rynek, gdzie cenę dyktuje popyt i podaż. Tylko przywrócenie równowagi pozwoli na reformę systemu, do tego czasu zerwijmy plaster i uznajmy, że możemy jedynie stworzyć akceptowalny czas przejściowy.

Komentarz dyrektora Szpitala Specjalistycznego im. Stanisława Staszica w Pile Grzegorza Sieńczewskiego.

Przeczytaj także: „Lekarz nie może być jak komiwojażer”„Lekarze spółki z.o.o”„Ile w kieszeni medyka od lipca 2025 r.” „Ile zarabiają dyrektorzy polskich szpitali – i dlaczego za mało”.

Menedzer Zdrowia facebook

 
© 2025 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.