
Bunga-bunga w kasach chorych
„Więcej od życia” – hasło reklamowe ubezpieczalni Hamburg Mannheimer International Versicherung (HMI) nabrało nowego znaczenia: zarząd tej firmy postanowił nagrodzić swych stu najlepszych pracowników, zarezerwował im pokoje hotelowe, wynajął halę z basenem w budapeszteńskich Termach Gellerta, wykupił bilety lotnicze, a na miejscu na nagrodzonych czekały „piękne niespodzianki” - dwadzieścia urodziwych prostytutek, które zaspokajały ich każde życzenie… Niemieckie ubezpieczalnie stać na wynajmowanie prostytutek dla pracowników, ale nie mają pieniędzy na statutową działalność.
„Przy wejściu przeszukiwano nas tak skrupulatnie jak na lotniskach i uprzedzono, że jeśli ktoś zrobi zdjęcia czy filmik, może spodziewać się kary” - zeznał jeden z uczestników tych eskapad. Sprawa pewnie nigdy by się nie wydała, gdyby nie konflikt pracowników z ubezpieczalnią, która nie chciała spełnić ich płacowych żądań. Zawiedzieni wypaplali wszystko z detalami gazecie „Handelsblatt”: „Przyszły do nas i pokazały, co miały, było jasne, że to dziwki. Miały na sobie tylko czerwone, żółte lub białe wstążki. Jedne odgrywały rolę hostess, inne służyły do tego, żeby spełniać każde nasze pragnienie. Tylko te z białymi wstążkami były zarezerwowane dla członków zarządu. (…) Każdy mógł wziąć, którą chciał i robić, co chciał. Panie były potem stemplowane na przedramieniu, żeby było wiadomo, ile razy były używane…”.
Przez niemieckie tabloidy przetoczyły się pikantne szczegóły, jak po stu „wyróżnionych” podstawiano na budapeszteńskie lotnisko luksusowe limuzyny, w których czekały „damy serwujące im powitalnego szampana”, co podano na kolację, jak „na rozgrzewkę” tańczyły przed nimi roznegliżowane dziewczyny z barwami ubezpieczalni na piersiach i o późniejszej orgii agentów „przepasanych tylko ręcznikami”, z opisem łóżek z baldachimami włącznie. Przyparta do muru rzeczniczka Aleksandra Klemme z Ergo-Gruppe, do której należy HMI, a wchodzącej de facto w skład międzynarodowego, drugiego w RFN pod względem wielkości koncernu tej branży Munich Re (Münchener Rückversicherungs-Gesellschaft), przyznała: „Tak, w 2007 r. w ramach bodźców i zachęt odbyła się wycieczka pracowników do Budapesztu”, na której „podczas wieczornej imprezy było około dwudziestu prostytutek”. Szefowa działu public relations mówi o jednej wycieczce, według dziennika „Handelsblatt” wyjazdy dla „wyróżnianych” organizowano przez cztery lata. Dochodzenie trwa, jedno jest już jednak pewne, że zarządowi ubezpieczalni pomyliły się dzisiejsze czasy z okresem rządów rzymskiego cesarza Kaliguli.
Z proszkiem w nosie
Orgie w Termach Gellerta wstrząsnęły Niemcami bynajmniej nie z powodu prostytutek. Służebnice miłości w RFN wykonują swe usługi legalnie, mają własne związki zawodowe, płacą podatki, więc z prawnego punktu widzenia nie było o co się przyczepić do organizatorów imprez. Zarzuty ograniczają się do kategorii etyczno-moralnych, jakie cechują zarząd ubezpieczalni; o wypadach na Węgry wiedzieli wszyscy jej szefowie, od Monachium po Hamburg, niektórzy - na co dzień przykładni mężowie i ojcowie - sami brali w nich udział. W kwestii formalnej, po rabatach za przysyłanie zorganizowanych grup, koszt tej osobliwej nagrody wynosił 3 tys. euro na osobę. W gruncie rzeczy za budapeszteńskie orgie nie płaciła ubezpieczalnia, lecz ubezpieczeni, gdyż na jej fundusze składają się składki członkowskie wielotysięcznej klienteli oraz dopłaty z państwowej kasy, czyli z portfeli podatników. Początkowo zarządcy Ergo-Gruppe bronili się, że był to „odosobniony przypadek”, który nie powinien rzutować na obraz stosunków w firmie. Jak podkreślali, ubezpieczalnia przywiązuje wielką wagę do atmosfery w pracy, a „spotkania integracyjne należą w każdym przedsiębiorstwie do dobrego tonu”…
Jak dalece ubezpieczalnia dba o dobre samopoczucie swych pracowników, pokazał kolejny skandal, który wybuchł kilka dni po ujawnieniu orgii w termach. Ktoś podrzucił bulwarowemu „Bildowi” foty z ubiegłorocznej wycieczki pracowników Ergo-Gruppe na Majorkę. Widać na nich, jak niektórzy wciągają do nosa biały proszek z blatu stołu. I w tym wypadku zarząd znalazł wytłumaczenie: owszem, zdjęcia dotyczą „imprezy integracyjnej” na hiszpańskich Balearach, ale „biały proszek to nie kokaina, jakby się mogło wydawać”, lecz… sól. „To popularny sposób picia tequili z cytryną i solą, której wciąganie do nosa jest częścią tej gry” – napisano w oficjalnym komunikacie na prasowy użytek. Czyli wszystko jest „in Ordnung”. Kto chce, niech wierzy, proszku ze zdjęcia organoleptycznie zbadać się już nie da.
- To, co się dzieje, jest po prostu obrzydliwe i nie do zniesienia, w jakim świetle stawiana jest cała nasza branża - ubolewa szef zarządu Związku Niemieckich Maklerów Ubezpieczeniowych Hans-Georg Jenssen (VDVM). Temu 55-letniemu prawnikowi nie mieści się w głowie, jak można wpaść na pomysł organizowania zakładowego „bunga-bunga” w stylu włoskiego premiera skandalisty Silvia Berlusconiego. - To skrajna bezczelność i absolutny brak odpowiedzialności - wtóruje mu Hajo Köster ze Związku Ubezpieczonych (BdV).
Pełny tekst Piotra Cywińskiego w najnowszym numerze "Menedżera Zdrowia"
Przez niemieckie tabloidy przetoczyły się pikantne szczegóły, jak po stu „wyróżnionych” podstawiano na budapeszteńskie lotnisko luksusowe limuzyny, w których czekały „damy serwujące im powitalnego szampana”, co podano na kolację, jak „na rozgrzewkę” tańczyły przed nimi roznegliżowane dziewczyny z barwami ubezpieczalni na piersiach i o późniejszej orgii agentów „przepasanych tylko ręcznikami”, z opisem łóżek z baldachimami włącznie. Przyparta do muru rzeczniczka Aleksandra Klemme z Ergo-Gruppe, do której należy HMI, a wchodzącej de facto w skład międzynarodowego, drugiego w RFN pod względem wielkości koncernu tej branży Munich Re (Münchener Rückversicherungs-Gesellschaft), przyznała: „Tak, w 2007 r. w ramach bodźców i zachęt odbyła się wycieczka pracowników do Budapesztu”, na której „podczas wieczornej imprezy było około dwudziestu prostytutek”. Szefowa działu public relations mówi o jednej wycieczce, według dziennika „Handelsblatt” wyjazdy dla „wyróżnianych” organizowano przez cztery lata. Dochodzenie trwa, jedno jest już jednak pewne, że zarządowi ubezpieczalni pomyliły się dzisiejsze czasy z okresem rządów rzymskiego cesarza Kaliguli.
Z proszkiem w nosie
Orgie w Termach Gellerta wstrząsnęły Niemcami bynajmniej nie z powodu prostytutek. Służebnice miłości w RFN wykonują swe usługi legalnie, mają własne związki zawodowe, płacą podatki, więc z prawnego punktu widzenia nie było o co się przyczepić do organizatorów imprez. Zarzuty ograniczają się do kategorii etyczno-moralnych, jakie cechują zarząd ubezpieczalni; o wypadach na Węgry wiedzieli wszyscy jej szefowie, od Monachium po Hamburg, niektórzy - na co dzień przykładni mężowie i ojcowie - sami brali w nich udział. W kwestii formalnej, po rabatach za przysyłanie zorganizowanych grup, koszt tej osobliwej nagrody wynosił 3 tys. euro na osobę. W gruncie rzeczy za budapeszteńskie orgie nie płaciła ubezpieczalnia, lecz ubezpieczeni, gdyż na jej fundusze składają się składki członkowskie wielotysięcznej klienteli oraz dopłaty z państwowej kasy, czyli z portfeli podatników. Początkowo zarządcy Ergo-Gruppe bronili się, że był to „odosobniony przypadek”, który nie powinien rzutować na obraz stosunków w firmie. Jak podkreślali, ubezpieczalnia przywiązuje wielką wagę do atmosfery w pracy, a „spotkania integracyjne należą w każdym przedsiębiorstwie do dobrego tonu”…
Jak dalece ubezpieczalnia dba o dobre samopoczucie swych pracowników, pokazał kolejny skandal, który wybuchł kilka dni po ujawnieniu orgii w termach. Ktoś podrzucił bulwarowemu „Bildowi” foty z ubiegłorocznej wycieczki pracowników Ergo-Gruppe na Majorkę. Widać na nich, jak niektórzy wciągają do nosa biały proszek z blatu stołu. I w tym wypadku zarząd znalazł wytłumaczenie: owszem, zdjęcia dotyczą „imprezy integracyjnej” na hiszpańskich Balearach, ale „biały proszek to nie kokaina, jakby się mogło wydawać”, lecz… sól. „To popularny sposób picia tequili z cytryną i solą, której wciąganie do nosa jest częścią tej gry” – napisano w oficjalnym komunikacie na prasowy użytek. Czyli wszystko jest „in Ordnung”. Kto chce, niech wierzy, proszku ze zdjęcia organoleptycznie zbadać się już nie da.
- To, co się dzieje, jest po prostu obrzydliwe i nie do zniesienia, w jakim świetle stawiana jest cała nasza branża - ubolewa szef zarządu Związku Niemieckich Maklerów Ubezpieczeniowych Hans-Georg Jenssen (VDVM). Temu 55-letniemu prawnikowi nie mieści się w głowie, jak można wpaść na pomysł organizowania zakładowego „bunga-bunga” w stylu włoskiego premiera skandalisty Silvia Berlusconiego. - To skrajna bezczelność i absolutny brak odpowiedzialności - wtóruje mu Hajo Köster ze Związku Ubezpieczonych (BdV).
Pełny tekst Piotra Cywińskiego w najnowszym numerze "Menedżera Zdrowia"