
Korwin – Mikke: ostrzymy osinowy kołek na NFZ i Ministerstwo Zdrowia
Złożenie publicznych szpitali do trumny, prace nad natychmiastową likwidacja NFZ i Ministerstwa Zdrowia (na drugi dzień po wygraniu wyborów) zapowiada w rozmowie z „Menedżerem Zdrowia” Janusz Korwin – Mikke, lider KNP, partii, która wygrała wybory do europarlamentu i przebojem wdziera się do czołówki ugrupowań polskiej sceny politycznej.
Rozmowa z Januszem Korwin-Mikkem, prezesem Kongresu Nowej Prawicy
W jednym ze swoich wystąpień przed kilku laty namawiał pan do wbijania osinowego kołka w publiczną ochronę zdrowia. Nie zmienił pan zdania?
W żadnym wypadku. Publiczną ochronę zdrowia trzeba złożyć do trumny i przebić osinowym kołkiem. Trzeba oddać ludziom prawo do kontroli nad własnym zdrowiem, zabrać tę kontrolę urzędnikom. To, co oni w tej chwili wyrabiają, woła o pomstę do nieba. Korupcja, nepotyzm, brak poszanowania dla publicznego grosza, drożyzna, uznaniowość decyzji, kogo leczyć za publiczne pieniądze, a komu odmówić – to w tej chwili nasz chleb powszedni. Dziwię się, że chociaż każdy to dostrzega, a media niemal co dzień donoszą o nowych przykładach patologii w publicznej ochronie zdrowia, ciągle je tolerujemy, nic z tym nie robimy. Oczywiście zainteresowani utrzymaniem status quo – politycy, przekupni urzędnicy – zrobią, co mogą, by ogromne pieniądze krążące w medycynie nie trafiły w całości do rąk medyków i pacjentów. Ale już najwyższa pora uderzyć pięścią w stół. Jak można to wszystko tolerować?
Pańskie ugrupowanie będzie zatem za prywatyzacją szpitali. Bliżej mu więc do rozwiązań proponowanych przez PO niż PiS.
W żadnym wypadku. Nie jesteśmy za prywatyzacją czy komercjalizacją szpitali w takim rozumieniu, jak proponuje to PO. Sama prywatyzacja szpitali czy przychodni niewiele da, jeżeli nie pójdą za nią daleko idące zmiany w organizacji całej ochrony zdrowia. Możemy się odwołać do licznych przykładów prywatnych biznesmenów, którzy doskonale funkcjonują w tzw. publicznym systemie ochrony zdrowia. Państwo pobiera podatki w teorii na ochronę zdrowia z naszego zdrowia. Rozdysponowuje je według uznania swoich urzędników, którzy biorą solidną i nieuprawnioną opłatę za to dzielenie pieniędzy. Urzędnicy przy tym dogadują się w sprawie podziału tych pieniędzy między sobą a wybranymi prywatnymi przedsiębiorcami. Tworzy się klika państwowo-prywatna. I ją chcemy rozbić. Jesteśmy przeciw prywatyzacji pojmowanej tak, że państwo najpierw pobiera podatki, a potem daje zarobić swoim wybrańcom. Mamy lepszy, a przy tym prostszy pomysł.
Jaki to pomysł? Załóżmy, że Kongres Nowej Prawicy wygrywa wybory, tworzy rząd i na drugi dzień…
I na drugi dzień zaczynamy pracę nad rozmontowaniem całej tej wrogiej pacjentowi i obywatelowi struktury – NFZ, departamentów, ministerstw. Przestajemy pobierać od obywateli haracz nazywany składką zdrowotną. Te pieniądze oddajemy obywatelom. I od tej pory każdy płaci za siebie, i… zaczynamy liczyć zyski. Bez żadnych inwestycji z grosza publicznego powstanie rynek, spadną ceny. Nie trzeba będzie wykładać astronomicznych kwot na utrzymanie NFZ czy innych pośredników. Co do ceny leczenia lekarze zaczną się dogadywać bezpośrednio z pacjentami. I jeżeli będą żądać zbyt wiele za swoje usługi, nie zarobią ani grosza, bo nikogo na zapłacenie im czegokolwiek nie będzie stać. Nie będzie więc ani drożyzny, ani niepotrzebnego płacenia pośrednikom. Za komuny istniało (pod różnymi nazwami) ministerstwo troszczące się o jakość wyżywienia w stołówkach i restauracjach. Ministerstwo zniknęło – jakość wyżywienia wyraźnie wzrosła. I dokładnie to samo by nastąpiło, gdyby zniknęło Ministerstwo Zdrowia ze swymi przybudówkami.
Nie będzie drożyzny? Narodowy Fundusz Zdrowia i Ministerstwo Zdrowia przekonują, że to one właśnie stoją za tym, że ceny świadczeń medycznych i leków w Polsce nie rosną tak szybko, jak gdzie indziej, że należą do najniższych w Europie.
I co z tego, że do najniższych w Europie? Dlaczego mamy się porównywać do krajów, w których sprawy ochrony zdrowia stoją na głowie? I jeszcze powielać cudze błędy? Gdy w USA zaczęto wprowadzać ten MedicAid i podobne programy, to w ciągu dwudziestu lat ceny usług medycznych wzrosły dziesięciokrotnie – już po uwzględnieniu inflacji. U nas podobnie. I mamy lepsze lecznictwo? Nic podobnego, mamy za to coraz wyższe ceny, a zyski trafiają do kieszeni już nawet nie lekarzy, ale urzędników i prywatnych firm obsługujących państwowy biznes.
Niedawno miałem okazję się przekonać – cena badania USG wykonanego u kota to 20 zł. Cena takiego samego badania wykonanego u człowieka to już 50 zł. I jakie tego uzasadnienie ekonomiczne? Żadne. Taki sam aparat, do niego ta sama fachowa obsługa, ta sama jakość, to samo badanie. Na badaniu kota nie zarabia jednak urzędnik państwa, przedstawiciel NFZ i całe grono wydrwigroszy. Mało tego – właściciel kota liczy dokładnie każdy grosz wydawany z prywatnej z kieszeni i będzie się upominał o to, by badanie było jak najtańsze. Z tym oczekiwaniem właściciela, z tą presją będzie się liczył dostawca usługi i nie zażąda wygórowanej ceny za usługę, wykona ją szybko i porządnie, by klient odszedł zadowolony. Gdy na badanie USG zgłosi się człowiek, choćby właściciel kota ubezpieczony w NFZ, sytuacja ulegnie diametralnej zmianie. Pacjentowi nie będzie zależało na tym, by usługa była tania. Bo czy będzie kosztować 20 czy 80 zł, płacić będzie nie on, ale NFZ. Przeprowadzający badanie nie będzie się starał o to, by pacjent odszedł zadowolony, ale o to, by zadowolony był fundusz. Bo nie od pacjenta, tylko od NFZ dostanie pieniądze. Wykonujący zabieg czy badanie diagnostyczne będzie mógł pracować drożej i gorzej. I to jest zasadniczy powód sprawiający, że chciałem i chcę składać publiczną ochronę zdrowia do trumny i przebijać osinowym kołkiem. Weterynaria działa u nas dobrze, bo nie istnieje Ministerstwo Zdrowia Kotów ani Kasa Chorych Psów.
Pełny tekst rozmowy z Januszem Korwin – Mikke ukaże się w najbliższym numerze „Menedżera Zdrowia”.
W jednym ze swoich wystąpień przed kilku laty namawiał pan do wbijania osinowego kołka w publiczną ochronę zdrowia. Nie zmienił pan zdania?
W żadnym wypadku. Publiczną ochronę zdrowia trzeba złożyć do trumny i przebić osinowym kołkiem. Trzeba oddać ludziom prawo do kontroli nad własnym zdrowiem, zabrać tę kontrolę urzędnikom. To, co oni w tej chwili wyrabiają, woła o pomstę do nieba. Korupcja, nepotyzm, brak poszanowania dla publicznego grosza, drożyzna, uznaniowość decyzji, kogo leczyć za publiczne pieniądze, a komu odmówić – to w tej chwili nasz chleb powszedni. Dziwię się, że chociaż każdy to dostrzega, a media niemal co dzień donoszą o nowych przykładach patologii w publicznej ochronie zdrowia, ciągle je tolerujemy, nic z tym nie robimy. Oczywiście zainteresowani utrzymaniem status quo – politycy, przekupni urzędnicy – zrobią, co mogą, by ogromne pieniądze krążące w medycynie nie trafiły w całości do rąk medyków i pacjentów. Ale już najwyższa pora uderzyć pięścią w stół. Jak można to wszystko tolerować?
Pańskie ugrupowanie będzie zatem za prywatyzacją szpitali. Bliżej mu więc do rozwiązań proponowanych przez PO niż PiS.
W żadnym wypadku. Nie jesteśmy za prywatyzacją czy komercjalizacją szpitali w takim rozumieniu, jak proponuje to PO. Sama prywatyzacja szpitali czy przychodni niewiele da, jeżeli nie pójdą za nią daleko idące zmiany w organizacji całej ochrony zdrowia. Możemy się odwołać do licznych przykładów prywatnych biznesmenów, którzy doskonale funkcjonują w tzw. publicznym systemie ochrony zdrowia. Państwo pobiera podatki w teorii na ochronę zdrowia z naszego zdrowia. Rozdysponowuje je według uznania swoich urzędników, którzy biorą solidną i nieuprawnioną opłatę za to dzielenie pieniędzy. Urzędnicy przy tym dogadują się w sprawie podziału tych pieniędzy między sobą a wybranymi prywatnymi przedsiębiorcami. Tworzy się klika państwowo-prywatna. I ją chcemy rozbić. Jesteśmy przeciw prywatyzacji pojmowanej tak, że państwo najpierw pobiera podatki, a potem daje zarobić swoim wybrańcom. Mamy lepszy, a przy tym prostszy pomysł.
Jaki to pomysł? Załóżmy, że Kongres Nowej Prawicy wygrywa wybory, tworzy rząd i na drugi dzień…
I na drugi dzień zaczynamy pracę nad rozmontowaniem całej tej wrogiej pacjentowi i obywatelowi struktury – NFZ, departamentów, ministerstw. Przestajemy pobierać od obywateli haracz nazywany składką zdrowotną. Te pieniądze oddajemy obywatelom. I od tej pory każdy płaci za siebie, i… zaczynamy liczyć zyski. Bez żadnych inwestycji z grosza publicznego powstanie rynek, spadną ceny. Nie trzeba będzie wykładać astronomicznych kwot na utrzymanie NFZ czy innych pośredników. Co do ceny leczenia lekarze zaczną się dogadywać bezpośrednio z pacjentami. I jeżeli będą żądać zbyt wiele za swoje usługi, nie zarobią ani grosza, bo nikogo na zapłacenie im czegokolwiek nie będzie stać. Nie będzie więc ani drożyzny, ani niepotrzebnego płacenia pośrednikom. Za komuny istniało (pod różnymi nazwami) ministerstwo troszczące się o jakość wyżywienia w stołówkach i restauracjach. Ministerstwo zniknęło – jakość wyżywienia wyraźnie wzrosła. I dokładnie to samo by nastąpiło, gdyby zniknęło Ministerstwo Zdrowia ze swymi przybudówkami.
Nie będzie drożyzny? Narodowy Fundusz Zdrowia i Ministerstwo Zdrowia przekonują, że to one właśnie stoją za tym, że ceny świadczeń medycznych i leków w Polsce nie rosną tak szybko, jak gdzie indziej, że należą do najniższych w Europie.
I co z tego, że do najniższych w Europie? Dlaczego mamy się porównywać do krajów, w których sprawy ochrony zdrowia stoją na głowie? I jeszcze powielać cudze błędy? Gdy w USA zaczęto wprowadzać ten MedicAid i podobne programy, to w ciągu dwudziestu lat ceny usług medycznych wzrosły dziesięciokrotnie – już po uwzględnieniu inflacji. U nas podobnie. I mamy lepsze lecznictwo? Nic podobnego, mamy za to coraz wyższe ceny, a zyski trafiają do kieszeni już nawet nie lekarzy, ale urzędników i prywatnych firm obsługujących państwowy biznes.
Niedawno miałem okazję się przekonać – cena badania USG wykonanego u kota to 20 zł. Cena takiego samego badania wykonanego u człowieka to już 50 zł. I jakie tego uzasadnienie ekonomiczne? Żadne. Taki sam aparat, do niego ta sama fachowa obsługa, ta sama jakość, to samo badanie. Na badaniu kota nie zarabia jednak urzędnik państwa, przedstawiciel NFZ i całe grono wydrwigroszy. Mało tego – właściciel kota liczy dokładnie każdy grosz wydawany z prywatnej z kieszeni i będzie się upominał o to, by badanie było jak najtańsze. Z tym oczekiwaniem właściciela, z tą presją będzie się liczył dostawca usługi i nie zażąda wygórowanej ceny za usługę, wykona ją szybko i porządnie, by klient odszedł zadowolony. Gdy na badanie USG zgłosi się człowiek, choćby właściciel kota ubezpieczony w NFZ, sytuacja ulegnie diametralnej zmianie. Pacjentowi nie będzie zależało na tym, by usługa była tania. Bo czy będzie kosztować 20 czy 80 zł, płacić będzie nie on, ale NFZ. Przeprowadzający badanie nie będzie się starał o to, by pacjent odszedł zadowolony, ale o to, by zadowolony był fundusz. Bo nie od pacjenta, tylko od NFZ dostanie pieniądze. Wykonujący zabieg czy badanie diagnostyczne będzie mógł pracować drożej i gorzej. I to jest zasadniczy powód sprawiający, że chciałem i chcę składać publiczną ochronę zdrowia do trumny i przebijać osinowym kołkiem. Weterynaria działa u nas dobrze, bo nie istnieje Ministerstwo Zdrowia Kotów ani Kasa Chorych Psów.
Pełny tekst rozmowy z Januszem Korwin – Mikke ukaże się w najbliższym numerze „Menedżera Zdrowia”.